Jako Trans-Fuzja objęli Państwo film „Girl” patronatem. Co Panią do tego filmu przekonało?

Edyta Baker: Jeszcze zanim podjęliśmy decyzję o objęciu „Girl” patronatem, dotarły do mnie negatywne recenzje zza oceanu. Chciałam jednak wyrobić sobie własną opinię, szczególnie że wiem, iż sposób, w który niektórzy transaktywiści oceniają filmy, nie zawsze jest słuszny. Myślę, że w przypadku „Girl” tak właśnie się stało. Najpierw film dostał świetne recenzje i masę nagród w Europie, a później w Stanach Zjednoczonych został przez część środowiska mocno skrytykowany. Wydaje mi się, że wynika to z niezrozumienia, czym tak naprawdę jest sztuka filmowa. I oczekiwania, że każdy film, w którym transpłciowość się pojawia, ma być zrobiony tak, by przede wszystkim zaspokoić potrzeby osób transpłciowych. Tymczasem nikt nie robi np. filmów o bitwie stalingradzkiej dla uczestników tej bitwy. Zawsze chodzi o to, by dotrzeć z tematem do szerszego grona. A w związku z tym, dany problem warto wpisać w szerszy, uniwersalny kontekst. W przypadku „Girl” Lukas Dhont użył historii transpłciowej dziewczyny jako bardzo sugestywnego środka do pokazania buntu nastolatki, jej walki o samostanowienie w świecie pozornie sprzyjającym, a tak naprawdę opresyjnym. Świecie, który stara się koniecznie wsadzić jednostkę w sztywne ramy, decydować za nią. Jak bardzo słusznie w trakcie jednej z dyskusji dotyczących filmu zauważyła doktor Alicja Długołęcka, w tym miejscu zamiast transpłciowej nastolatki można by postawić jakąkolwiek inną młodą dziewczynę, która jest w ekstremalnie trudnej sytuacji, przez co zwiększają się jej zmagania charakterystyczne dla okresu dojrzewania – np. niepełnosprawną nastolatkę lub uchodźczynię. Wtedy problemy bohaterki stają się mocniej uwypuklone, zaś szkodliwe mechanizmy społeczne – bardziej jaskrawe. To dlatego reżyserzy używają właśnie takich środków. Podobnie jest z innymi filmami, w których pojawia się temat transpłciowści i które również u części środowiska wywoływały negatywne komentarze. „Dziewczyna z portretu” to historia luźno inspirowana życiem Lili Elbe, ale przede wszystkim opowieść o miłości wystawionej na ciężką próbę. Chilijska oscarowa „Fantastyczna kobieta” to też nie jest film o transpłciowości jako takiej. Trudności, z którymi boryka się główna bohaterka, mają obnażyć patriarchalność, bigoteryjność i kołtuństwo społeczeństwa, w którym przyszło jej żyć. Film Sebastiána Lelio pokazuje też kobiecą siłę oraz zdolność jednostki do sprzeciwienia się systemowi. Ponieważ transpłciowość jest dziś bardzo mocnym środkiem wyrazu, to twórcy sięgają po nią coraz częściej.

 

Cieszę się, że zaczęłyśmy właśnie od tematu kontrowersji wokół filmu, bo sama dużo czytałam na temat „Girl” i zastanawiałam się, jak się do tych zarzutów odnieść. A co sądzi Pani o tym, że Larę zagrał Victor Polster, cispłciowy chłopak? To wywołało sporo negatywnych komentarzy.

Edyta Baker: Tego typu kontrowersje pojawiają się przy wielu filmach o transpłciowych bohaterach. Nie było ich oczywiście przy „Fantastycznej kobiecie”, bo tam zagrała transpłciowa aktorka, genialna Daniela Vega. Co jednak ważne: w momencie, gdy film był kręcony, ona była w takiej sytuacji, że mogła sobie na to pozwolić. Teraz proszę poszukać w Belgii nastolatki będącej tuż przed korektą płci, która będzie gotowa pokazać się światu ze swoją transpłciowością. A do tego będzie w stanie świetnie zagrać i tak tańczyć. Nie wiem, czy udałoby się znaleźć taką osobę.

 

I nasuwa się kolejne pytanie – czy jeśli 15-latka przerabiałaby na ekranie tak trudne sceny, tak bliskie jej realnym problemom, to czy nie byłoby to dla niej doświadczenie zbyt trudne?

Edyta Baker: Myślę, że to mogłoby być wręcz traumatyczne. Filmowa bohaterka przeżywa bardzo silną dysforię z powodu genitaliów. Jeśli powiemy młodej transpłciowej dziewczynie, by coś takiego zagrała, wydobyła z siebie te emocje, wczuła się, wałkowała daną scenę wielokrotnie, to obawiam się, że u niej też taka dysforia mogłaby się pojawić lub znacznie spotęgować, jeśli już była obecna. Wydaje mi się, że akurat w przypadku tego filmu o wiele lepszym rozwiązaniem było powierzenie tej roli aktorowi. Victor Polster świetnie zagrał, miał fenomenalne umiejętności taneczne, co więcej: był w odpowiednim wieku i bardzo pasował do tej roli. Wyglądał dokładnie tak, jak wyglądają transdziewczyny, u których zahamowane zostało pokwitanie i które są jeszcze przed wejściem w zasadniczą fazę kuracji hormonalnej. Tymczasem zarzuty, że osoba cispłciowa nie jest w stanie wczuć się w to, co czuje osoba transpłciowa są dla mnie absurdalne. Czy w związku z tym tylko alkoholik może zgrać alkoholika, narkoman – narkomana, uczestnik danej bitwy – jej uczestnika, matka – matkę? Czy powinniśmy wyrzucić do kosza „Żółty szalik” z kapitalną rolą Janusza Gajosa, skoro nic nie wiadomo, by Janusz Gajos był alkoholikiem? Czy w „Filadelfii” osobę umierającą na AIDS powinien zagrać koniecznie ktoś naprawdę chory i umierający na AIDS, a nie Tom Hanks? Bardzo często w tym miejscu podnoszony jest argument, że jest wielu bezrobotnych aktorów transpłciowych, którzy nie są obsadzani w takich rolach. Tylko zastanówmy się, czy rzeczywiście chcielibyśmy, żeby osoby transpłciowe były grane wyłącznie przez aktorów transpłciowych, zaś osoby cispłciowe tylko przez aktorów cispłciowych? Jeśli tak, to aktorzy trans zawsze będą mieć gorsze szanse na zatrudnienie, bo przecież filmów o osobach transpłciowych jest stosunkowo mało. Moim zdaniem rozwiązanie nie leży w tym, by transbohaterowie byli grani wyłącznie przez osoby transpłciowe, ale by dopuścić aktorów i aktorki transpłciowe do różnorodnych ról, jak i zapewnić im godne warunki pracy, szacunek. Bo czemu nie mielibyśmy móc zagrać cispłciowych bohaterów i bohaterek? Teraz pojawił się amerykański serial, w którym aktorka transpłciowa gra właśnie kobietę cispłciową i uważam, że to jest bardzo dobry kierunek.

 

Pojawiły się też zarzuty wobec reżysera – że nie ma prawa opowiadać tej historii, że jego spojrzenie zawsze będzie spojrzeniem z zewnątrz, bo nie jest osobą transpłciową. Ale przecież jest mnóstwo filmów czy książek, których autorzy nie bazują na bezpośrednich doświadczeniach, choć przeważnie przemycają jakieś emocje, które są im bliskie.

Edyta Baker: Takie rozumowanie zaprowadziłoby nas do wniosku, że żaden reżyser nie ma prawa do niczego. Sprawiłoby też, że wiele filmów o osobach doznających dyskryminacji czy pewnych bohaterach po prostu by nie powstało. Bo czy film o własnych doświadczeniach mogłaby stworzyć np. osoba sparaliżowana albo niepiśmienna? Środowisko transpłciowe często zarzuca reżyserom, że fetyszyzują transpłciowość, ponieważ jej nie rozumieją. Tymczasem wydaje mi się, że właśnie my sami, traktując transpłciowość jako coś nadzwyczajnego, domagając się, by była przedstawiana w filmach na szczególnych warunkach, sami ją fetyszyzujemy. Oczywiście jestem jak najbardziej za tym, by twórcy filmu potraktowali temat poważnie, omówili go dogłębnie z ekspertami, przedstawili jak najwierniej, wykonali solidny research. Tak samo jak powinno być to robione choćby w przypadku filmów historycznych. A i tak, niezależnie od tego, jak wielu się nie odbyło konsultacji z ekspertami i jak wiele nie włożyło pracy w dany obraz, jakieś błędy zawsze się pojawią. To normalne.

 2 Edyta Beker

Edyta Baker, zdjęcie z archiwum prywatnego rozmówczyni

 

A jak ocenia Pani odbiór filmu w Polsce?

Edyta Baker: Bardzo cieszy mnie, że na wszystkich pokazach przedpremierowych, w których jako Trans-Fuzja uczestniczyliśmy, sale były wypełnione po brzegi. Na jeden z pokazów wręcz zabrakło biletów! Nie pamiętam innego filmu poruszającego tematykę transpłciowości, który cieszyłby się u nas aż taką popularnością. O filmie zdecydowanie jest głośno, ludzie chcą dowiedzieć się więcej.

 

W „Girl”, jak już Pani zauważyła, mamy do czynienia ze światem, który pozornie bohaterkę akceptuje, ale tak naprawdę – gdy rozłożymy na czynniki pierwsze to, co się na ekranie dzieje – okazuje się, że system jest wobec Lary z wielu stron opresyjny. Chciałam dopytać, jak odbiera Pani relację z lekarzami pokazaną w filmie, bo to osoby, które powinny bohaterkę w tym trudnym procesie wspierać.

Edyta Baker: Dobrze, że Pani o to pyta, bo relacje osób transpłciowych z lekarzami to temat rzeka. Wszystkim wydaje się, że lekarze czy psycholodzy to nasi sprzymierzeńcy. Ten film pokazuje, że nie do końca tak jest. Zaprezentowany w „Girl” psycholog nakłania główną bohaterkę, by zrobiła coś, na co wcale nie ma ochoty, czyli weszła w relację. Co więcej: relację heteroseksualną, choć Lara ma dopiero 15 lat i widzimy – między innymi po rozmowie dziewczyny z ojcem – że nie jest jeszcze przekonana co do swojej orientacji psychoseksualnej. To, co prezentuje więc psycholog, to przykład bardzo normatywnego myślenia, co niestety w ogóle mnie nie dziwi, bo normatywna orientacja psychoseksualna była jeszcze do niedawna jednym z kryteriów diagnostycznych transseksualności. Zdaniem psychologów, jeśli dana osoba nie była heteroseksualna, to nie była też transseksualna. Na szczęście dziś coraz częściej psychologowie rozumieją, że orientacja psychoseksualna a tożsamość płciowa to dwie odrębne sprawy. Jednak przykłady takiego stereotypowego podejścia, jak zresztą widzimy w filmie, wciąż się zdarzają. Teraz przyjrzyjmy się lekarce, która przepisuje Larze hormony. Teoretycznie jest bardzo miła, ale cały czas daje dziewczynie odczuć, że musi zasłużyć na przemianę. Tymczasem chirurg, który omawia z nią operację i tłumaczy, jak przebiegnie zabieg, mówi, że jeśli będzie brakować materiału, to zostanie on pobrany z jelita. Wykorzystywanie materiału z jelita jest niebezpieczne, ale czy chirurg pyta dziewczynę o zgodę?

 

A Lara tak bardzo marzy, by się operacji poddać, że pójdzie na wszystko. Sądzę, że żadne zagrożenia nie mogły by jej w tym momencie odstraszyć. Nawet gdyby chciała się czemuś sprzeciwić, to nie ma żadnej władzy nad tym medycznym procesem. I jeszcze dochodzi do tego kwestia, że jest tak młoda, że prawdopodobnie nie ma jeszcze wyrobionej asertywności.

Edyta Baker: Dlatego ten film bardzo dobrze pokazuje działanie systemu, który wobec osób transpłciowych jest opresyjny nieustannie i prawie wszędzie na świecie. W Belgii – kraju, w którym toczy się akcja filmu – sytuacja jest o tyle szczególna, że aby zmienić płeć metrykalną, trzeba się wysterylizować i zrobić operację genitalną. To absurd, bo zgodnie z zaleceniami Światowej Organizacji Zdrowia nikogo nie można wysterylizować z jakichkolwiek powodów wbrew jego woli. Dla odmiany w Polsce nawet jeśli ktoś chce się wysterylizować, nie może tego zrobić – musi najpierw przeprowadzić korektę metrykalną. Obydwa rozwiązania są złe. Proces prawny i proces medyczny powinny być po prostu rozdzielone. Takie rozwiązanie oferuje model argentyński, który jest w tym momencie najnowocześniejszym i najkorzystniejszym dla osób transpłciowcyh systemem. Został on już wprowadzony w kilku kolejnych krajach, oczywiście z różnymi modyfikacjami. Jako druga na świecie, a pierwsza w Europie, model argentyński zaadaptowała Dania. Później dołączyły Malta, Norwegia, Irlandia. Teraz przymierza się do tego Islandia i Chile. W Polsce nie ma natomiast żadnych przepisów dotyczących osób transpłciowych. Podkreślę to jeszcze raz: żadnych. Czyli wyobraźmy sobie, że np. chciałabym w tym momencie pójść do sądu i poprosić o dokonanie zmiany metrykalnej. Od wielu lat żyję jako kobieta i mam na to dowody – filmy, wywiady z telewizji, prasy itd. I co zrobi wtedy sąd? Odeśle mnie do lekarza. Żebym mogła dokonać zmiany metrykalnej, najpierw o mojej tożsamości musi więc zdecydować lekarz. Tylko co on wie na ten temat? Czy wie, kim jestem, w większym stopniu niż ja sama? Niestety, wciąż żyjemy w czasach, gdy transpłciowość jako zjawisko dotyczące tożsamości (a więc pewnej sfery psychiki, która z lekarzami nie ma przecież nic wspólnego) nie jest obecne w ludzkiej świadomości. Wciąż mówi się natomiast o transseksualizmie, uznanym za stan patologiczny, który trzeba naprawić medycznie.

 

Chyba problem z lekarzami w Polsce polega też na tym, że pozwalają, by do ich pracy wdzierały się kwestie światopoglądowe. Skoro można posłużyć się klauzulą sumienia w sprawie aborcji, a odmowa wypisania antykoncepcji awaryjnej jest nagminna, to można również dyskryminować osoby transpłciowe, bazować na stereotypach. Tutaj przypomniała mi się historia, którą opowiadała Pani na dyskusji po przedpremierowym pokazie „Girl”. O tym, że kiedy transpłciowa kobieta przychodzi do psychologa w jeansach i trampkach, a nie w sukience i na obcasie, to może spotkać się z pytaniem, dlaczego tak manifestuje swoją kobiecość, z podejrzeniem, że coś jest nie tak.

Edyta Baker: Znam taki przypadek, gdy lekarz odesłał pacjentkę do domu, bo nie pojawiła się w kobiecym stroju. Jednocześnie ci sami lekarze, którzy wymagają od nas, transkobiet, kobiecego wizerunku, nie chcą dać nam hormonów. A to dopiero za ich sprawą nasze ciało się zmienia. Efekt jest taki, że od transkobiety, która wciąż wygląda bardzo męsko, wymaga się, by przemierzała miasto w zwiewnej sukience. Oczywiście, że coś takiego będzie wyglądało groteskowo i skończy się tak, że ta transkobieta będzie na ulicy obśmiewana, upokarzana. W naszym środowisku znane jest też nazwisko lekarza, który wymagał, by udowadniać mu, że przez co najmniej dwa lata żyjemy już w danej płciowej roli. Dopiero wtedy zgodził się wydać opinię. Tylko to my męczymy się w takim życiu, doznajemy na każdym kroku nieprzyjemności, nie lekarz. Najbardziej bulwersuje mnie to, że lekarze stawiają sami siebie w roli decydentów – kontrolerów, którzy otwierają bramkę. A to przecież nasze życie, nasze ciała i to my powinniśmy móc decydować. Niech lekarze uwierzą, że coś o sobie wiemy.

 1 Edyta Beker

kadr z filmu „Girl”

Jak mógłby więc wzorcowo wyglądać taki proces korekty płci?

Edyta Baker: Na przykład w ten sposób: spisuję akt u notariusza, zanoszę go do urzędu stanu cywilnego, dostaję nowe dokumenty. To, czy pójdę do lekarza, to już jest moja sprawa. Nieraz w dyskusji na ten temat pojawiają się absurdalne argumenty – choćby obawa, że z procesu zmiany płci będą masowo korzystać przestępcy. A kto chciałby tak zmienić swoje ciało, jeśli tego nie czuje? A jeśli nie podda się odpowiednim procedurom medycznym, to będzie żył z dokumentem niepasującym do płci, którą widać na zewnątrz. Albo głosy, że geje będą zmieniać płeć, by zawierać małżeństwa. Nie wiem, co trzeba mieć w głowie, by na coś takiego wpaść. Skoro wymagamy całego procesu medycznego, to znaczy, że gej będzie musiał stać się kobietą – a więc partner, z którym miałby rzekomo to małżeństwo zawrzeć, już nie spojrzy na niego z pożądaniem, bo stanie przed nim nie mężczyzna, a kobieta. Takie idiotyczne argumenty pojawiły się w uzasadnieniu do odrzucenia ustawy o uzgodnieniu płci, nad którą pracowaliśmy przez kilka lat. To stwierdzenia pana Dudy, pełniącego obecnie funkcję prezydenta. Ja ten wywód mogę podsumować tylko w jeden sposób – jest na te obawy proste lekarstwo: równość małżeńska. Wtedy każdy będzie mógł wziąć ślub z osobą, którą kocha i pan Duda nie będzie się już musiał martwić, że ludzie w tym celu zechcą korygować płeć.

 

Prace nad ustawą skończyły się tak, że wciąż kwestie związane z korektą płci są nieuregulowane, proces prawny i medyczny połączone, a aby zmienić oznaczenie płci metrykalnej, trzeba pozwać do sądu własnych rodziców.

Edyta Baker: I dopóki sytuacja się nie zmieni, ten system cały czas będzie dla nas opresyjny. Warto uświadomić sobie, że określony procent danej populacji jest transpłciowy – to nie jest zaburzenie. Powoli świadomość zaczyna się zmieniać, lekarze zaczynają się uczyć i zauważać także osoby niebinarne.

 

W końcu transpłciowość to bardzo szerokie pojęcie, za którym kryje się spektrum różnorodnych doświadczeń.

Edyta Baker: I zawsze tak było. U Indian w Ameryce Północnej też występowały różne tożsamości płciowe. Podobnie w Indiach, Pakistanie, na Samoa, w Meksyku, w starożytnym Izraelu, gdzie rozróżniano sześć płci, o czym dziś się zapomina… Przykładów na świecie jest multum, w wielu kulturach otwartość na niebinarność jest albo była znacznie większa niż w naszym zachodnim kręgu kulturowym. My wciąż myślimy bardzo binarnie, trzymamy się podziału na kobiece i męskie, czarne i białe… Nie zostawiamy sobie przestrzeni na coś pomiędzy.

 

To też zasługa chrześcijaństwa, które jest mocno wypełnione dualizmami.

Edyta Baker: W dużej mierze właśnie chrześcijaństwu zawdzięczamy ograniczenie naszych horyzontów myślowych. W starożytności otwartość na czerpanie z różnorodnych kultur była znacznie większa. To już najwyższy czas, by wyjść poza naszą zachodnią cywilizację i zrozumieć, że nasza kultura nie jest ani jedyną, ani najlepszą. Że inne kultury również mają wiele do zaoferowania, że możemy się od siebie wzajemnie uczyć – między innymi podejścia do kwestii tożsamościowych, duchowej sfery życia człowieka.

 

To podejście do kwestii tożsamości płciowej w Polsce wciąż jest pełne stereotypów. Gdy oglądałam „Girl”, nie mogłam przestać zastanawiać się, jak wyglądałaby ta historia, gdyby akcja rozgrywała się właśnie w Polsce. Z pewnością Larze byłoby nieporównywalnie trudniej.

Edyta Baker: Jak widać, w Belgii – kraju, gdzie świadomość jest już wyższa – nic nie stoi na przeszkodzie, by lekarz podał młodej osobie transpłciowej preparaty blokujące pokwitanie, czyli rozwój płciowy. Tę samą metodę stosuje się w wielu krajach na zachodzie Europy. W Polsce jest to nieprzyjęte. Nasi lekarze nie chcą podawać blokerów pokwitania, choć zagraniczni specjaliści wskazują, że korzyści psychiczne z takiej kuracji przewyższają wszelkie możliwe niedogodności zdrowotne, jakie mogą wystąpić. A te niedogodności nie są wcale wielkie – osobie, która przerwałaby kurację takimi blokerami, grozi głównie trochę niższy wzrost. Właściwie w Polsce osoba, która nie ukończyła jeszcze 18. roku życia, nie może rozpocząć jakichkolwiek działań zmierzających w stronę tranzycji. Powoli zaczyna się to zmieniać, niektórzy lekarze zgadzają się podawać hormony nastolatkom, które ukończyły 16. rok życia. Niestety i tak w ten sposób tracimy mnóstwo czasu, bo u takiego nastolatka zaczął się już rozwój płciowy i te zmiany oczywiście o wiele trudniej cofnąć, niż podać blokery zanim do tego pokwitania dojdzie. Tymczasem lekarze w Polsce nie podadzą blokerów pokwitania 15-latce, ale już nie mają problemu, by osobie 18-letniej podać bloker testosteronu, choć jest on bardzo szkodliwy, wręcz zabójczy, ma tak wiele skutków ubocznych, że powinien zostać zabroniony. Bardzo często przyjmowanie go wywołuje depresję, sama przez to przeszłam i nie wiem, w jakim dziś byłabym stanie, gdybym nie przerwała tej kuracji. Na Zachodzie zaprzestano już podawania blokera testosteronu – w końcu, by organizm przestał testosteron wydzielać, bloker wcale nie jest potrzebny. Wystarczy podać wysoką dawkę estrogenu. Powoduje ona, że przysadka mózgowa dostaje komunikat, iż jest w organizmie za dużo testosteronu (bo estrogen jest syntetyzowany właśnie z testosteronu). Tym samym wysoki poziom estrogenu gwarantuje dwa pożądane efekty jednocześnie – sprawia, że organizm sam „zakręca” testosteron, jak i gwarantuje solidną feminizację.

 

Może ta niechęć lekarzy do rozpoczynania tranzycji u nastolatków jest też związana z nieprzychylnością rodziców?

Edyta Baker: Oczywiście rozumiem, że jeśli w domu trwa wojna i rodzice nie potrafią zaakceptować transpłciowości dziecka, trudno sobie wyobrazić, by można rozpocząć tranzycję. Są jednak w Polsce również rodzice bardzo wspierający, którzy by się na coś takiego zgodzili, ale ich zdanie jest ignorowane. Poza tym warto pamiętać, że dziecko nie jest własnością rodzica i nie powinno być traktowane przedmiotowo. Skoro od 15. roku życia można podejmować życie seksualne i nie grożą za to sankcje, to dlaczego 15-latka nie może pójść sama do ginekologa? Seks uprawiać może, ale poprosić o antykoncepcję bez zgody rodzica już nie. I tak właśnie funkcjonuje ten kraj. W szkołach nie ma edukacji seksualnej, a rodzice, którzy są takim zajęciom niechętni, powołują się na jeden z artykułów konstytucji, który mówi, że mają prawo wychowywać dziecko zgodnie ze swoimi przekonaniami. Tak, to prawda, ale nikt nie zwraca uwagi na drugą część tego paragrafu, w której zaznaczone jest, że ma się to odbywać z uwzględnieniem dojrzałości dziecka, jego przekonań i wiary. Rodzic nie ma wcale prawa decydować o wszystkim. Tylko u nas mało kto pyta dzieci o zdanie.

 

W przypadku dopuszczenia do tranzycji zawsze przewija się też argument, że komuś może się to „odwidzieć”.

Edyta Baker: Lekarze bardzo niechętnie mówią o swoich błędach, tymczasem dochodzi do nich we wszystkich obszarach medycyny – to prosta statystka. Tymczasem akurat w tej dziedzinie muszą być absolutnie pewni, by zaklasyfikować daną osobę do tranzycji. Mam wrażenie, że dzieje się tak pod wpływem straszliwej normatywności. Cały czas testuje się młodych ludzi, nie wierząc, że oni sami mogą określić swoją tożsamość. A przecież nieraz manifestują ją już jako trzyletnie dzieci! I to bez żadnego skrępowania. Lekarze obawiają się, że komuś się „odwidzi”, jak pani powiedziała, ale nie myślą o tym, że przecież nie podejmuje się pochopnie decyzji, by zmienić całe swoje życie i swoje ciało. Gdy pracowaliśmy nad ustawą, oczywiście chcieliśmy uregulować w niej także kwestię detranzycji, czyli odwrócenia procesu tranzycji. Środowisko medyczne obawiało się, że jeśli detranzycja będzie dostępna, nagle wszyscy będą nieustannie zmieniać tożsamość. Tak nie będzie. Z tym procesem wiąże się przecież mnóstwo wyzwań i komplikacji – nie tylko medycznych, ale i związanych z reakcjami otoczenia, rodziny, osób z pracy itd. Częste zmiany tożsamości mogą dotyczyć tylko osób fluidgenderowych, które mają takie potrzeby. I warto zaznaczyć, że w praktyce większość osób niebinarnych i tak opowiada się po którejś stronie, decyduje, że np. z dokumentem świadczącym o danej płci będzie im lepiej. Część z nich chce przejść pewien etap medyczny, ale wcale nie musi marzyć o operacji genitalnej. Dlaczego tak trudno nam to sobie wyobrazić i zaakceptować?

 

I choć osoby te nie przeszły pełnej tranzycji, mogą ze swoim ciałem czuć się dobrze.

Edyta Baker: Tak. Wprowadzając transseksualizm jako patologiczną jednostkę chorobową (a wciąż nie uznając w pełni transpłciowości), medycyna wyrządza nam ogromną krzywdę. Bo jeśli mamy do czynienia z chorobą, to jest też sztywno zdefiniowana ścieżka, jak nas „leczyć”. A przecież nie każdemu ten jeden model tranzycji musi odpowiadać. Znam dużo osób, które przeszły pomyślnie całą wyznaczoną przez medycynę procedurę i wcale nie są szczęśliwe. W tym miejscu warto pamiętać, że dobre samopoczucie nie zależy przecież tylko od ciała, a przede wszystkim od emocji. A tutaj ogromne znaczenie ma to, jak zagadnienia związane z płcią są postrzegane w społeczeństwie, jak mocno zakorzenione są w nim różnorodne stereotypy, jak wielki jest nacisk na „idealny” wygląd. Ja czuję się kobietą i nie przeszkadza mi to, że moje pojęcie kobiecości może nie przystawać do definicji stosowanej przez innych. Zawsze uważałam się za silną kobietę, mam w sobie wiele cech, które stereotypowo uznaje się za męskie, i nigdy nie czułam, by mi to czegoś ujmowało. Jeśli ktoś ma problem, by traktować mnie jak kobietę, to już problem tej osoby – nie mój. Mam natomiast koleżanki, które o wiele bardziej przeżywają to, jak są odbierane. Gdy np. wejdą do sklepu i ktoś zwróci się do nich na „pan”, mają zmarnowany tydzień, nie chcą ruszać się z domu.

 

Wydaje mi się, że gdyby więcej z nas również spróbowało odrzucić sztywne wzorce i uznało, że zarówno kobiecość, jak i męskość mogą mieć bardzo różne oblicza, mają prawo być niedoskonałe, czy po prostu się zlewać, wszystkim nam żyłoby się łatwiej – bylibyśmy szczęśliwsi i bardziej wolni.

 

Nacisk na określony wygląd uderza mocniej w cispłciowe kobiety niż cismężczyzn. Czy analogicznie transkobietom mit urody też wyrządza więcej krzywdy niż transmężczyznom?

Edyta Baker: Transmężczyznom też nie jest łatwo, jednak wymagania dotyczące wyglądu zdecydowanie mocniej odbijają się na transkobietach. Wiele z nich dąży do tego, by wyglądać ultrakobieco – boją się, że inaczej nigdy nie będą wiarygodne. I stąd masa kompleksów związanych z ciałem. Zarówno wiele transkobiet, jak i ciskobiet porównuje się do gwiazd pokazywanych na łamach magazynów czy w mediach społecznościowych. Marzą, by wyglądać np. jak Brooke Shields. Tylko że my, transpłciowe kobiety, nigdy nie będziemy tak wyglądać. Wiele cispłciowych kobiet również nie ma na to szans. Tymczasem kultura wciąż stawia przed nami takie wymagania. Ja już dawno pogodziłam się z tym, że nie muszę być idealna. Ale nieraz spotykam piękne, młode transdziewczyny, którym wciąż wydaje się, że wyglądają niewystarczająco dobrze. Myślę, że niezależnie od tożsamości płciowej i wielu innych czynników, część ludzi po prostu skupia się przede wszystkim na tym, jak są odbierani, a nie tym, co dzieje się w ich głowach, jaka energia emanuje od nich jako osób. Myślę, że szukanie akceptacji u otoczenia może być dobre, jeśli ma służyć jakiemuś dodatkowemu wsparciu. Jeśli jednak opieramy na tym całe nasze poczucie własnej wartości, to wykonujemy ruch bardzo ryzykowny. Tak naprawdę wszyscy powinnyśmy dążyć do tego, by wypracować pewność siebie opartą na wewnętrznej sile. A już w przypadku osób transpłciowych szukanie aprobaty u otoczenia jest właściwie skazane na porażkę, bo rzadko spotykamy się ze wsparciem, znacznie częściej z nieprzyjemnymi komentarzami na własny temat.

 

Często poziom samoakceptacji rośnie też z wiekiem.

Edyta Baker: Z pewnością. Gdybym miała porównać swoją obecną samoocenę z tą sprzed 10 lat różnica byłaby diametralna. A co dopiero, gdybym cofnęła się w tym porównaniu o lat 20 czy 30. Myślę jednak, że w przypadku osób transpłciowych istotna jest jeszcze jedna kwestia. Mało kto z nas jest stuprocentowym przedstawicielem jednej płci. Natomiast po to, by dokonać korekty, musimy przejść określoną procedurę, która została opracowana dawno temu, bez naszego udziału i zakłada, że musimy wpasować się w sztywny wzorzec. Wiele osób to robi w jakiś sposób bezwładnie. Wpycha się nas w system, który nakazuje nam być ultrakobietą bądź ultramężczyzną. Nikt w tym kraju czy na świecie nie zdaje egzaminów na kobiecość. My musimy. Stawia się nam poprzeczkę tak wysoko, że nie jesteśmy w stanie jej przeskoczyć i później cierpimy. System patriarchalny jest opresyjny wobec kobiet, jak i wobec mężczyzn, ale wobec osób transpłciowych w szczególności. Dlatego ja postanowiłam odrzucić ten sztywny wzorzec. Jestem kobietą na moich własnych warunkach – a nie na warunkach lekarzy i psychologów. Nie chcę się wymądrzać i mówić za wszystkich, ale wydaje mi się, że gdyby więcej z nas również spróbowało odrzucić sztywne wzorce i uznało, że zarówno kobiecość, jak i męskość mogą mieć bardzo różne oblicza, mają prawo być niedoskonałe, czy po prostu się zlewać, wszystkim nam żyłoby się łatwiej – bylibyśmy szczęśliwsi i bardziej wolni.

 

A co jeszcze powinno się zmienić, by transosobom w Polsce żyło się lepiej?

Edyta Baker: Wrócę tu jeszcze do kwestii medycznych. W tym kraju lekarzem prowadzącym osoby transpłciowe jest seksuolog, tymczasem powinien być to endokrynolog. Przecież cały pierwszy etap naszej tranzycji to leczenie hormonalne. Tutaj decydujący głos powinien należeć do kogoś, kto na hormonach zna się najlepiej. Efekt jest taki, że wszyscy pacjenci jednego lekarza dostają te same leki i te same dawki – a przecież każdy z nas jest inny, ma inną wagę ciała, inny wiek itd. Niestety, endokrynologów wyspecjalizowanych w pracy z osobami transpłciowymi w Polsce zwyczajnie nie ma, dopiero zaczynają się pojawiać. W Warszawie są dwie lekarki i jak można się domyślić – mają gigantyczne obłożenie. Poza stolicą takich endokrynologów jest zaledwie kilku. Tymczasem teraz nastolatków transpłciowych jest bardzo dużo i lekarze mogliby już na wczesnym etapie pomóc im, podając odpowiednie hormony. Problemem są też transfobiczni lekarze i psycholodzy, przeważnie związani z kręgiem konserwatywnym, którzy forsują uznanie ROGD, czyli tak zwanego gwałtownego ataku dysforii płciowej. Ich zdaniem syndrom ten następuje pod wpływem mediów społecznościowych, tak zwanej „mody na bycie trans”. Takie działania są haniebne, to szczucie rodziców na dzieci.

 3 Edyta Beker

Fundacja Trans-Fuzja

Podobne opinie o „modzie” pojawiają się w kontekście osób homoseksualnych czy biseksualnych.

Edyta Baker: A wszystko dlatego, że zaczęło się pojawiać więcej nastolatków LGBT+. Jeśli ktoś uważa, że to zasługa „mody”, to zupełnie nie rozumie specyfiki dzisiejszych czasów. Ten stan rzeczy wynika z faktu, że dziś wiedza jest dużo łatwiej dostępna. Gdy ja dorastałam, nikt nie mówił o transpłciowości. Zanim czegokolwiek się dowiedziałam, spędzałam długie godziny w bibliotece i nawet nie wiedziałam, czego mam szukać. Zajęło mi to dobrych parę lat. Moja matka zarzucała mi, że nie powiedziałam jej wcześniej. A co miałam powiedzieć? Ja jako nastolatka nawet nie wiedziałam, że coś takiego jak transpłciowość istnieje. Z każdej strony dochodził do mnie komunikat, że po prostu muszę być chłopcem, a skoro czuję się inaczej, najpewniej coś ze mną jest nie tak. Obawiałam się, że jeśli cokolwiek powiem, odeślą mnie do szpitala psychiatrycznego. Dlatego dziś przez tranzycję przechodzi wiele osób po „czterdziestce”. Mentalność ludzi powoli się zmienia. Kiedyś transpłciwość z punktu widzenia rodziny była traktowana jako tragedia, a dalszego otoczenia – jako sensacja. Choć oczywiście te schematy narracyjne wciąż mają się dobrze, są nieustannie wykorzystywane np. przez media.

 

Co chciałaby Pani, aby filmy takie jak „Girl” zmieniły w świadomości polskich widzów?

Edyta Baker: Chciałabym, by osoby, które go obejrzą i zobaczą, jak bardzo Lara się męczy, zrozumiały, że życie osób transpłciowych nie jest lekkie. Że to nie fanaberie – nikt nie decydowałaby się na tak trudną, pełną przeciwności i cierpień ścieżkę w wyniku kaprysu. Proces prawny, medyczny, reakcje otoczenia… Aby przez to wszystko przejść, trzeba nieustannie walczyć. To jest nasze życie, nie jakaś próba generalna przed życiem. Mnie też nieraz zarzucano fanaberię. Mówiono: „tyle lat przeżyłaś jako mężczyzna i co – nie wyszło ci, tak? To teraz próbujesz jako kobieta?” A przecież osoby transpłciowe nieraz są zmuszone rozwalić sobie życie, by móc być w pełni sobą. To nie są łatwe decyzje. O ile nastolatkowie dopiero wchodzą w życie i mają szansę wejść w nie we właściwej roli, o tyle osoby starsze muszą to życie roztrzaskać. Często musimy zrezygnować z długoletnich związków z osobami, które głęboko i szczerze kochamy, i które kochają nas, ale nie są w stanie zaakceptować partnerki czy partnera w nowym wydaniu. Nieustannie wytacza się nam procesy o pozbawianie praw rodzicielskich, o podziały majątku. Niszczymy wypracowaną pozycję zawodową. Przewracamy całe życie do góry nogami. Czy ktoś robi takie rzeczy dla kaprysu?

Fot. materiały prasowe