ERIN

 

– Powinnaś zająć się własnym życiem. – Erin radzi podczas lanczu Grace, która nie może przestać rozprawiać o Lucy Moynihan.

– Maniery – mówi Rosina.

– Szczerość jest ważniejsza niż bycie miłą – stwierdza Erin. – Jestem szczera.

Grace robi się irytująca. Erin nie rozumie, czemu ludzie kładą taki nacisk na to, żeby pozwalać innym na bycie irytującymi. Gdyby ona zaczęła być irytująca, chciałaby, żeby ktoś jej to powiedział, tak jak to robi Rosina.

– Nasza Grace nie miała jeszcze czasu, żeby zobojętnieć – stwierdza Rosina. – Wciąż jeszcze nie ma tego w dupie. My na początku też nie miałyśmy tego w dupie, pamiętasz?

– Ja mam wszystko w dupie – odpowiada Erin, ponieważ właśnie w to chciałaby wierzyć, ale nie jest całkiem pewna, czy mówi prawdę. Ogarnia ją cień niepewności, lekkie podejrzenie, że być może pod powierzchnią istnieje inna prawda, mroczna i ukryta. Zazwyczaj jest wielką zwolenniczką prawdy, jednak tego rodzaju potajemna prawda zdecydowanie nie należy do jej ulubionych.

– A mnie to obeszło – żachnęła się Rosina. – Byłam cholernie wkurzona.

Erin pamięta, jak Rosina podeszła do tego chłopaka z drużyny, Erica Jordana, i napluła mu w twarz, pamięta, jak otarł sobie nos, jak gdyby w zwolnionym tempie, jak cały korytarz zamilkł na tę krótką chwilę, zanim plwocina nie opadła na ziemię, jak Eric po prostu roześmiał się Rosinie w twarz, nazwał ją brudną meksykańską lesbą i odszedł. Wtedy, tak jak wszyscy, Rosina zrozumiała, że przejmowanie się jest stratą czasu. Zrozumiała, jak Erin, że przejmowanie się może cię zranić.

Rosina nigdy tak naprawdę nie rozmawiała z Lucy, dziewczyną, która ponoć obchodziła ją na tyle, żeby napluć komuś w twarz. Erin wie jednak, że istnieje różnica między wyobrażeniem a osobą, wie, o ile łatwiej jest troszczyć się o coś, co nie oddycha. Wyobrażenia nie mają potrzeb. Nie wymagają niczego, oprócz kilku myśli. Nie cierpią i nie czują bólu. Z tego, co Erin wie, nie są zaraźliwe.

– Pokażcie mi tych chłopaków – mówi Grace. – Są tutaj?

– Eric je chyba na innej przerwie – oznajmia Rosina. – Ennis tu jest. Tam, przy stole dla trolli. – Rosina kiwa głową w kierunku środka stołówki, gdzie siedzą najgorsi ludzie. Dziewczyny, które wyśmiewały się z Erin, odkąd przeprowadziła się tutaj w pierwszej klasie, chłopcy, którzy nie troszczą się nawet o to, żeby ściszyć głos, kiedy spierają się, jak to jest pieprzyć kogoś „takiego jak ona”. W porównaniu z pozostałymi Ennis jest cichy, nawet mówi miękko, ostatni, którego podejrzewałoby się, że jest potworem.

– Ennis Calhoun to ten z bródką, która wygląda jak łoniaki – opisuje go Rosina. – Erica musiałaś widzieć w szkole. Zawsze ciągnie się za nim cała banda trolli. Był jeszcze trzeci, prowodyr, Spencer Klimpt, ale skończył szkołę. Pracuje w Quick Stop przy autostradzie. Ci chłopcy to prawdziwi zwycięzcy.

– Moim zdaniem nie ma takiego słowa „łoniaki” – zauważa Erin.

– Czy Ennis to ten, który siedzi z Jessem? – pyta Grace. Erin rozpoznaje wyraz twarzy Grace: to rozczarowanie. Tak, jak gdyby spodziewała się, że ten wielki, głupkowaty chłopak o imieniu Jesse okaże się kimś innym, kimś, to nie jadłby lanczu z Ennisem Calhounem.

– Znasz go? – pyta Rosina.

– Chodzi do mojego kościoła.

– Macha do ciebie – mówi Erin. – Wygląda jak wypchany zwierzak.

– Lubisz go? – pyta Rosina.

– Nie – zaprzecza Grace. – Nigdy.

(…)

– Wyglądają tak zwyczajnie – stwierdza Grace. – Ci faceci. W ogóle nie widać, że…

– Czy wiecie, że morskie wydry gwałcą młode foki? – oświadcza Erin, wiedząc doskonale, jak szokujące i niewłaściwe są jej słowa, ale rozpaczliwie starając się zmienić temat. Czasami zaszokowanie ludzi jest najlepszym sposobem na to, żeby zwrócić na siebie ich uwagę. – Ludziom wydaje się, że są słodkie i milusie, ale to jednak nadal dzikie zwierzęta.

– Jezu, Erin – mówi Rosina.

– Nie mogą się powstrzymać – ciągnie temat Erin. – Taką mają naturę.

– Ktoś powinien coś zrobić – wtrąca Grace.

– Z wydrami? – pyta Rosina. – Zorganizować im szkolenie antyprzemocowe?

– Z Lucy. Z tymi facetami. Przecież nie może być tak, że nie będzie żadnych konsekwencji. Nie mogą tak po prostu tu siedzieć i jeść lancz, jak gdyby nic się nie stało.

– Widziałaś stronę, co nie? – pyta Rosina.

– Jaką stronę?

– Uwierz mi – mówi Rosina. – Wolisz nie wiedzieć.

Grace spogląda na Erin pytająco, ale Erin tylko wzrusza ramionami.

– Jaką stronę? – pyta ponownie. – Chcę wiedzieć.

– To w sumie bardziej blog – prostuje Rosina. – Nazywa się Prawdziwi Mężczyźni z Prescott. Hej, Erin. Daj mi swój telefon.

– Masz telefon – odpowiada Erin.

– Mój telefon jest do dupy – mówi Rosina. – Potrzebny mi twój.

– Kto ją prowadzi? – pyta Grace.

– Nikt tego do końca nie wie. – Rosina wpisuje coś w telefonie Erin. – Ale większość osób uważa, że stoi za tym Spencer Klimpt. Pojawiła się mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Lucy i jej rodzina wyjechali z miasta. Kiedy ostatni raz sprawdzałam, blog miał kilkuset obserwujących. – Rosina przewija ekran telefonu. – Kurwa! Teraz ma ponad trzy tysiące. – Podaje telefon Grace takim gestem, jak gdyby brzydziła się go trzymać. – Masz, zobacz sama.

Milczą, kiedy Grace przegląda bloga. Erin nie oglądała go od czasu, kiedy po raz pierwszy o nim usłyszała, pod koniec roku szkolnego, ale może wyobrazić sobie, co Grace czyta. Teksty o tym, jak poderwać dziewczynę. Tyrady o tym, że feminizm niszczy świat. Poniżające opisy kobiet, z którymi autor rzekomo spał.

– Boże – szepcze Grace – to jest przerażające.

– Z boku na pasku jest kilka linków do podobnych stron, tylko większych – mówi Rosina z niesmakiem. – To się nazywa „manosfera”. Wszyscy ci faceci w necie, cała sieć dupków, którzy wierzą w takie gówna. Tak zwani artyści podrywu, którzy wymieniają się poradami dotyczącymi manipulowania kobietami. Nazywają to „ruchem praw mężczyzn”, ale generalnie zwyczajnie nienawidzą kobiet.

Erin stara się zapomnieć tak wiele rzeczy. Nie tylko to. Nie tylko Lucy. Zło jest szersze niż to, co spotkało Lucy, większe niż ich szkoła i miasto, większe niż one wszystkie. Ale też zarazem tak małe, jak jej własne prywatne wspomnienia. Jak to pudełko, w którym je zamknęła i zostawiła w Seattle.

– Nie chcę już o tym rozmawiać. – Erin wyrywa telefon z ręki Grace. Myśli, że wycieczka do biblioteki będzie właściwa.

– Grace, doceniam twoją pasję – mówi Rosina. – Ale Lucy wyjechała. Nikt nie wie dokąd. Nikt jej nie może pomóc.

– Może my byśmy mogły – oznajmia Grace. – Mogłybyśmy jej pomóc.

Rosina wybucha śmiechem. Erin wzrusza ramionami.

– Nawet gdybyśmy chciały, a nie chcemy – mówi Rosina – kto by nas słuchał? Erin i ja robimy w tej szkole za dziwadła, a ty jesteś nowa i bez urazy, ale trzymając się z nami, ciut jakby zmniej­szyłaś swój potencjalny kapitał społeczny.

Grace jest dziś inna, myśli Erin. Dotąd przeważnie siedziała w milczeniu, trochę zgarbiona, jak gdyby nie całkiem pewna, czy wolno jej się odezwać. Teraz nie przestaje mówić. Erin myśli, że wolała tamtą dawną Grace. Ta nowa jest zdecydowanie zbyt męcząca. Nowa Grace porusza kwestie, o których Erin nie chce myśleć i którymi z pewnością nie chce się zajmować.

– Hej – dodaje Rosina – pomyśl o dobrych stronach. Przynajmniej nas nikt w wieku dziewięciu lat nie wyda za jakiegoś starucha, no i na razie nie wycinają nam łechtaczek.

– Obrzydliwe – mówi Erin. – Za dużo. – Patrzy na posiekane orzechy i warzywa w swoim pudełku bento i przez chwilę cieszy się, że mama zrobiła z niej wegetariankę.

– Czemu tak bardzo się tym przejmujesz? – pyta Rosina. – Nigdy, przenigdy nie spotkałaś Lucy.

– Nie wiem – odpowiada Grace. – To dziwaczne. Nie potrafię przestać o tym myśleć.

– Może twój dom jest nawiedzony – podsuwa Rosina. – A ciebie opanował jej duch. Tyle że Lucy jeszcze żyje… – Rosina blednie – To znaczy mam nadzieję.

Grace otwiera usta, jak gdyby zamierzała coś powiedzieć, ale po chwili zamyka je i zaczyna obgryzać paznokieć. Może naprawdę wydaje się jej, że jej dom jest nawiedzony.

– Znajdź sobie jakieś zajęcie – podpowiada Erin. – Potrzebujesz jakiegoś hobby.

– Albo pracy – dodaje Rosina. – Możesz wziąć moją. Chcesz zarabiać poniżej płacy minimalnej i pozwalać, żeby mój wuj wrzeszczał na ciebie przez całą noc?

– Taa, może – mówi Grace, najwyraźniej nie słuchając. Patrzy na stolik dla trolli i wygląda, jak gdyby miała w głowie takie myśli, przez które ludzie wplątują się w kłopoty.

– Nie możesz zmienić natury – ciągnie Erin, ale wie, że Grace jej nie słyszy, więc nie mówi już reszty, którą zamierzała powiedzieć, i pewnie tak jest lepiej, ponieważ Rosina byłaby na nią wściekła. Odbywały już tę rozmowę i skończyło się tak, że Rosina oblała ją wodą z butelki.

Erin zamierzała powiedzieć, ale nie powiedziała, że chłopcy są zwierzętami i że zachowują się jak zwierzęta, ponieważ leży to w ich naturze, nawet w naturze tych, którzy wydają się słodcy i milusi jak wydry. Tymczasem, tak samo jak w przypadku wydr, jeśli tylko ich określone instynkty zostaną pobudzone, momentalnie staną się bezlitośni. Zapomną, kim jak sądzisz powinni być. Zapomną nawet o tym, kim sami pragnęliby być. Próby zmieniania chłopców nie mają szans powodzenia. Jedynym sposobem na to, żeby być bezpieczną, jest trzymać się od nich z daleka.

Erin wie, że nikt z nas nie jest lepszy od zwierząt. Nie jesteśmy niczym więcej niż nasza biologia, nasze wyposażenie genetyczne. Natura jest twarda, okrutna i pozbawiona sentymentów. Na pew­nym poziomie chłopcy to drapieżniki, a dziewczynki to łup, a to, co ludzie nazywają miłością albo po prostu pociągiem, to tylko zastrzyk hormonów, który wyewoluował, by przetrwanie naszego gatunku uczynić nieco mniej bolesnym.

Erin ma szczęście, że doszła do tego w tak młodym wieku. Podczas gdy wszyscy dookoła marnują sobie życie, goniąc za miłością, ona może się skupić na tym, co naprawdę ważne, i trzymać się z dala od tego bałaganu. 

1 

Fragment powieści Amy Reed „Dziewczyny Znikąd”, tłum. Anna Dzierzgowska, wyd. Poradnia K.

Fot. materiały prasowe