Choć krzyczymy na ulicach coraz głośniej „Aborcja na żądanie”, „Moje ciało, moja sprawa”, „Nigdy nie będziesz szła sama”, „Kiedy państwo mnie nie chroni, mojej siostry będę bronić”, to nieco się to rozmywa wśród śpiewów ***** ***. Poza tym na naszych protestach próbują lansować się panowie, to oni rozprawiają o tym, co robimy w studiach telewizyjnych, czy próbują zbić swój polityczny kapitał – jak choćby pierwszy z brzegu Szymon Hołownia. Zamiast zatrzymać się, pomyśleć, co jest nie tak, że zostałyśmy doprowadzone do ostatecznej wściekłości, to oni taplają się w patriarchalnym błocie. Zamiast wreszcie nas posłuchać, oni wciąż wiedzą wszystko lepiej, zwłaszcza na nasz temat, wciąż według własnych sumień chcą ustalać, co jako kobiety możemy robić, a czego nie. Znów chcą zrobić z aborcji temat zastępczy. Więc chciałybyśmy im i wszystkim opornym wytłumaczyć, dlaczego kompromis aborcyjny nie działa i nie jest dobrym rozwiązaniem, po co nam ta aborcja, dlaczego wychodzimy na ulice mimo pandemii.

Co nie podoba się kobietom

Sporo, delikatnie mówiąc. Ale nie ma miejsca na rozdrabnianie się. Zacznijmy od tego, że doceniamy, że wielu mężczyzn nas wspiera w walce o nasze prawa, że są z nami na protestach. I totalnie mamy świadomość, że mogą nie mieć pojęcia o niektórych naszych codziennych doświadczeniach. Nie jesteśmy narkomankami-prostytutkami i bezdusznymi zabójczyniami jak określają nas politycy PiS-u. Jesteśmy myślącymi, czującymi osobami, które potrafią podjąć świadome decyzje co do własnego życia. Ale w polskich warunkach, gdzie patriarchat ma się dobrze, państwo nas, kobiet nie wspiera, nie słyszy naszych problemów. A my wciąż na drodze kariery napotykamy szklane sufity. Wciąż spotykamy się z seksizmem – w domu, pracy, szkole. Kultura gwałtów to nasza codzienność. To my, najpierw dziewczynki, potem kobiety jesteśmy uważane za kusicielki, winne zaczepkom na tle seksualnym i tym, że stajemy się ofiarami gwałtów. Dlatego chodzimy przez ciemny park z duszą na ramieniu i kluczami w garści – choć i tak zwykle gwałci nas ktoś bliski a nie obcy koleś wyskakujący zza krzaków. Przemocy, w tym przemocy seksualnej, nie zgłaszamy – bo system nie działa, bo to droga przez upokorzenia, bo raczej zostaniemy obwinione za wszystko. Kobiety wciąż traktowane są jako te, które żyją dla uciechy mężczyzn i powinny im być poddane. Serio w wielu osobach wciąż takie myślenie jest głęboko zakorzenione, nawet w wielu kobietach, wobec czego bronią one opresyjnego wobec siebie, ale i mężczyzn, patriarchalnego systemu. To istny syndrom sztokholmski.

Część z nas próbuje to oczywiście zmieniać, ale jest trudno. Bo wciąż jednak faceci dominują u sterów na szczycie państwa. Wciąż nam objaśniają świat. Uważają, że oni wiedzą, co będzie dla nas lepsze. Nie pytają nas o zdanie albo nasze zdanie ignorują. Nasze projekty ustaw o liberalizacji prawa aborcyjnego wrzucają do kosza. Przymykają oczy na przemoc, na nasze cierpienie. Jeśli jakiś problem ich nie dotyczy (okres, ciąża, prawa osób LGBT), to się nim nie zajmują – odkładają go na kiedyś tam, które nigdy nie następuje.

Naprawdę nie mamy łatwo. Ale mało która z nas narzeka. Zaciskamy zęby i mierzymy się z problemami na różne sposoby, wspieramy się wzajemnie. Ale wszystko ma swoje granice. I te granice 22 października zostały przekroczone, kiedy Trybunał Konstytucyjny orzekł, że przesłanka embriopatologiczna uprawniająca do przerywania ciąży jest niezgodna z naszą Konstytucją. Tylko przypomnijmy, że konstytucje też piszą ludzie i to z określonymi poglądami. A obecny Trybunał Konstytucyjny raczej nie mógł orzec inaczej, niż zgodnie z fundamentalistycznymi przekonaniami co do aborcji partii rządzącej pod wodzą Jarosława Kaczyńskiego. Więc wyszłyśmy demonstrować i to jeszcze z niecenzuralnym słowem na ustach. Bo nie miałyśmy zamiaru tłumić naszej wściekłości – to niezdrowe. Bo tylko na takie słowo zasługuje polityka rządu wobec kobiet. Bo może taki komunikat w końcu do nich dotrze. My wcale nie jesteśmy zaskoczone tym, co dzieje się na ulicach. Po doświadczeniach z Czarnego Protestu z 2016 roku jesteśmy przekonane o naszej sile, nie boimy się krzyczeć, idziemy po swoje. Tak tworzy się społeczeństwo obywatelskie. Nie damy sobie już pluć w twarz. Wystarczająco długo nas nie słuchano, deptano nasze prawa, odbierano nam naszą wolność. Jesteśmy wnuczkami czarownic, których nie udało się spalić mężczyznom bojącym się samodzielnie myślących kobiet. Jesteśmy wściekłe. Jesteśmy świadome siebie. Wiemy, czego chcemy i czego mamy dość.

To, co należy jeszcze z całą mocną podkreślić, to hipokryzja polityków i innych antyaborcjonistów, którzy mają czelność nazywać się obrońcami życia. Gdyby tak każdy z nich zaadoptował dziecko z niepełnosprawnością, to by naprawdę wiele zmieniło. Zamiast wycierać sobie nimi teraz twarz. Mnóstwo w ostatnich dniach pojawiło się głosów opiekunek głównie (Kobiety zwykle zostają same w takich sytuacjach. I modlą się, by ich dzieci umarły przed nimi, bo co będzie z nimi, kiedy matek zabraknie. Osób, które są z nimi 24/h – bez wytchnienia, bez wsparcia.) i opiekunów osób z niepełnosprawnościami, którzy zostawieni są sami sobie i nie godzą się na odbieranie kobietom wyboru.

Co to za obrońcy życia, którzy za nic mają zdrowie i życie kobiet?! Obrońcy życia, którzy szczuli na osoby LGBT?! Na uchodźców?! Tak pomagają słabszym, dyskryminowanym bliźnim? Podsycając nietolerancję wobec nich? A ponoć mieli dbać o całe społeczeństwo a nie tylko o swój żelazny elektorat. Ale Jarosław Kaczyński hołduje zasadzie „dziel i rządź”. Nikt tak nie skłócił społeczeństwa jak on. Zawsze szuka jakiegoś wroga, przed którym jego wspaniała partia nas obroni. To nie są zagrania sprawnego polityka. To cyniczne i niegodne. To powrót do średniowiecza.

Co mamy do Kościoła katolickiego

Na chwilę, ale nie za długą, zatrzymajmy się przy też przy Kościele katolickim. Jego hierarchowie mocno się zdziwili, że kobiety weszły im do kościołów w całej Polsce 25 października w odpowiedzi na to, że Kościół wtrąca się od bardzo dawna do naszych macic i pochwala decyzję TK. Weszły, by zamanifestować swoją niezgodę. Pokojowo, z banerami, ulotkami. Bardzo często były to członkinie tego Kościoła, które nie zgadzają się z jego polityką i ponoć mają prawo wyrazić na ten temat zdanie. Niestety w wielu wypadkach zostały potraktowane siłą, brutalnie przez wezwanych na pomoc „obrońców życia i wiary” – nazioli, którzy jak się okazało za nic jednak mają życie ludzkie.

Generalnie – weszłyśmy do kościołów, zamanifestowałyśmy i koniec. Niestety księża – podobnie jak politycy – nic nie zrozumieli. Wciąż wywierają presję na rządzących w sprawie aborcji. Tymczasem nie może być tak, że katolicy będą rządzić ciałami i sumieniami całego społeczeństwa. Narzucać swoją wolę i ograniczać cudzą wolność. To tak, jakbyśmy teraz kazali wszystkim osobom z macicami wyznającym katolicyzm przerywać ciąże. Kuriozalne prawda? Każda osoba ma swój rozum i swoje sumienie. Niech księża zadbają o to, by po prostu odpowiednio nauczać swoje wierne i swoich wiernych, by wiedzieli, jaką decyzję podjąć w obliczu ciąży. I tyle.

Co więcej – kler podobnie jak rządzący niech się zastanowi, czy robi coś, by poprawić byt tych ludzi, którzy już przyszli na świat. Niech się uderzy w piersi za afery pedofilskie, które zamiata pod dywan. Niech zastanowi się, czy sam nie popełnia grzechu, szczując – podobnie jak politycy – na osoby LGBT, często też swoje wierne i swoich wiernych, odpychając je od siebie.

W końcu – co może najważniejsze w całej sprawie – ustawa antyaborcyjna z 1993 roku, z którą wciąż się borykamy, to efekt kompromisu między ówczesnym rządem a Kościołem. Tak, to nie był żaden kompromis z kobietami. Jak zwykle zlekceważono nasze zdanie.

Dlaczego kompromis nie jest rozwiązaniem

Podkreślmy – w 1993 roku wprowadzono ustawę antyaborcyjną, czyli zakaz aborcji, z trzema wyjątkami. „Towarzyszył temu olbrzymi opór, opinia społeczna była przeciw temu rozwiązaniu i zebrano milion siedemset tysięcy podpisów pod petycją o ogólnopolskie referendum – co zostało przez rządzących zignorowane” – mówi na łamach portalu Onet.pl Agata Sikora, kulturoznawczyni, autorka książki „Wolność, Równość, Przemoc. Czego nie chcemy sobie powiedzieć”. Ustawa o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży stanowi, że legalna aborcja może mieć miejsce przy zaistnieniu jednej z określonych przesłanek:

1.   ciąża stanowi zagrożenie dla życia lub zdrowia kobiety ciężarnej (bez ograniczeń ze względu na wiek płodu[2]); wystąpienie tej okoliczności stwierdza lekarz inny niż dokonujący przerwania ciąży, chyba, że ciąża zagraża bezpośrednio życiu kobiety,

2.   badania prenatalne lub inne przesłanki medyczne wskazują na duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu (do chwili osiągnięcia przez płód zdolności do samodzielnego życia poza organizmem kobiety ciężarnej); wystąpienie tej okoliczności stwierdza lekarz inny niż dokonujący przerwania ciąży,

3.   zachodzi uzasadnione podejrzenie, że ciąża powstała w wyniku czynu zabronionego (do 12 tygodni od poczęcia); wystąpienie tej okoliczności stwierdza prokurator.

Najwięcej ciąż w Polsce przerywa się z powodu drugiego, zwanego przesłanką embriopatologiczną. Ma to miejsce zazwyczaj wtedy, kiedy stwierdza się wady letalne będące rodzajem zaburzenia rozwojowego, prowadzącego do zgonu wewnątrzmacicznego lub porodu niewczesnego. Wada letalna oznacza również, że gdy dziecko przyjdzie już na świat, na jej skutek i tak umrze. Warto zaznaczyć, że wady letalne mogą wiązać się również z zespołem Downa. Politycy-antyaborcjoniści serwują nam dużo mitów w tym temacie. A jeśli nawet mowa o "lżejszym" wymiarze zespołu Downa, to warto zaznaczyć, że jakość życia takiej osoby zależna jest od nakładów na rehabilitację, wiąże się z poświęceniem rodzica, zwykle matki, by takim dzieckiem się zająć. Więcej na ten temat przeczytacie tutaj.

W 2019 roku wykonano 1074 zabiegów z powodu przesłanki embriopatologicznej na 1110 wykonanych ogółem. Zlikwidowanie tej przesłanki spowoduje, że będzie trzeba rodzić dzieci skazane na śmierć, pozwalać na ich cierpienie. Nie mówiąc już o traumie osoby będącej w takiej ciąży. Inna sprawa, że z wadami rozwojowymi jest też tak, że czasami zatajane są przez lekarzy. Lub lekarze nie chcą wykonywać w tym przypadku aborcji, bo zasłaniają się „klauzulą sumienia”. W sumie nie ma się co dziwić – nagonka na aborcję trwa w naszym kraju od dłuższego czasu. Więc trzeba powiedzieć wprost – ustawa nie działa. Osoby w ciąży, która w świetle prawa może być terminowana, bywają odsyłane od szpitala do szpitala, co potęguje ich trudną sytuację. W końcu często wobec takich metod okazuje się, że jest też za późno, by ciążę przerwać.

Warto zwrócić uwagę, że przerywa się stosunkowo mało ciąż będących wynikiem gwałtu, ale to też nic dziwnego. Nie zgłaszamy takich przestępstw albo nasze zgłoszenie zostaje rozpatrzone na naszą niekorzyść, bo na przykład gwałtu dokonał mąż. Więc takie ciąże zwykle przerywane są zagranicą czy przy pomocy środków farmakologicznych. O ile mamy warunki, by sobie na to pozwolić. Warto od razu wspomnieć, że Kaja Godek zapowiedziała już, że będzie dążyła do całkowitego zakazu aborcji w naszym kraju. Pewnie, żebyśmy rodziły dzieci naszym gwałcicielom i żeby nasza trauma nie miała dna. Albo żeby lekarze bali się przerwać ciążę, która zagraża życiu, bo przecież ważniejszy jest płód a jak przeprowadzą zabieg aborcji, to skończą w więzieniu. Kto by chciał ryzykować.

Kolejna kuriozalna sprawa związana z „kompromisem” jest taka, że tylko jakaś tragedia daje nam możliwość decydowania o naszym zdrowiu i życiu. I to w zasadzie pozorną, bo nawet jeśli nasza ciąża kwalifikuje się według ustawy do terminacji, to wcale nie jest pewne, że zostanie ona przeprowadzona w polskim szpitalu. Przykład? Głośna sprawa Alicji Tysiąc, której odmówiono aborcji.

Cóż, a ciąża potrafi naprawdę zagrażać życiu jeszcze w wielu innych przypadkach. Tragedia z 2004 roku – para nastolatków popełniła samobójstwo. Dziewczyna była w ciąży. Można też cierpieć na tokofobię – paniczny lęk przed ciążą, porodem. Wszystko to może prowadzić do czynów ostatecznych, jeśli żyjemy w kraju, gdzie nie ma dostępu do aborcji a zamiast edukacji seksualnej mówi się: „nie wróć z brzuchem”.

Lokalna, darmowa i bezpieczna aborcja bez podawania powodu daje możliwość wyboru, a to podstawowe prawo człowieka. Aborcja zabieg medyczny, który może uratować zdrowie i życie. Dostęp do aborcji wcale nie sprawia, że decydujemy się na nią częściej. On sprawia, że jest ona dostępna dla wszystkich jej potrzebujących, a nie wybranych, uprzywilejowanych. Że odbywa się ona w odpowiednich, bezpiecznych warunkach. Bo nie oszukujmy się – kiedy osoba chce przerwać ciążę, to zrobi to za wszelką cenę. Często jednak za cenę swojego zdrowia i życia. I te życia mają właśnie na sumieniu fundamentaliści aborcji zakazujący. Wydaje im się, że jak ustalą ostre prawo, to problem zniknie. Nie zniknie.

Rozwiązaniem jest wszystko to, czego u nas w kraju nie ma: rzetelna edukacja seksualna, dostęp do taniej/darmowej antykoncepcji, pigułki dzień po (za PiS-u wprowadzono recepty, kiedy w innych państwach UE można kupić antykoncepcję awaryjną bez tego), ale i właśnie do aborcji. Bo sytuacje w życiu są różne. Bo nie ma metody antykoncepcyjnej, która daje 100% pewności. Bo można nie chcieć w ogóle być w ciąży – więc odpada argument, że można urodzić i oddać. Cóż, ciekawe, czy panowie chcieliby być inkubatorami przez 9 miesięcy, przeżywać połóg, ryzykować depresję poporodową itp. Ciąża i poród to ogromny wysiłek, obciążenie dla organizmu. Poza tym można nie chcieć rodzicielstwa (zwłaszcza kiedy nie ma warunków sprzyjających rodzicom, kiedy katastrofa klimatyczna puka do bram itp.) – w tym momencie albo w ogóle. Czy nie na tym polega świadomość i odpowiedzialność, że decydujemy się na rodzicielstwo, kiedy mamy warunki ku temu? Kiedy jesteśmy gotowe i gotowi? Jednak kobietom się nie wierzy, że mając dostęp do aborcji podejmowałyby słuszne, świadome decyzje. Ale jednak nie ma obaw, że te „idiotki” nie poradzą sobie z wychowywaniem niechcianych dzieci przez wiele lat? Coś tu się zdecydowanie rozjeżdża. Tymczasem, w świetle „kompromisu” uprawianie seksu jawi się jako kara – wyłącznie dla kobiet. To umacnianie podwójnych standardów seksualnych. To podstawa dla takich tragedii jak wspomniane samobójstwo nastolatków. To też taka logika, za którą może trzeba pójść dalej. Może zaczniemy karać np. palaczy, kiedy zapadną na nowotwór – palił pan/pani papierosy, nie leczymy.

Zakazywanie aborcji to traktowanie osób z macicami jak własności państwowej, uprzedmiotawianie, odbieranie wolności. A przecież wolność to nasze podstawowe prawo. Powyższa argumentacja doskonale pokazuje, że ustalający zakaz aborcji mają głęboko gdzieś, nasze dobro. Zależy im posiadaniu władzy nad naszymi ciałami, seksualnością, życiem. To pokłosie chorych fantazji Jarosława Kaczyńskiego, to pokłosie nacisków Kościoła katolickiego, faszyzujących polityków, którzy nie uznają podmiotowości kobiet. W XXI wieku. W środku Europy.

Ale kiedy te osoby wprowadzające drakońskie prawa same znajdą się w trudnej sytuacji, to dla nich należy zrobić wyjątek. Dla ich żon, córek, sióstr. Warto przypomnieć wymowny fragment wywiadu z profesorem Romualdem Dębskim: „Żonie jednego znanego przeciwnika diagnostyki prenatalnej robiłem amniopunkcję w wielkiej tajemnicy, żonie obrońcy życia terminowałem ciążę z zespołem Downa. Pytałem: jak to jest, przecież jesteście przeciw? A oni mówili: słuchaj, to naprawdę "wyjątkowa sytuacja". Wyjątkowa, bo dotyczyła ich osobiście, a nie ich pacjentek. Bo dla pacjentek zawsze mają żelazne sumienie. Podobne refleksje miałem kiedyś, dyskutując z kobietą, słuchaczką jakiegoś programu, do którego mnie zaproszono. Ona opowiedziała, że miała pięć aborcji, ale teraz zrozumiała, że to grzech, i żąda, aby aborcji całkowicie zakazać. Ale ona do tego wniosku doszła, jak już była w menopauzie. Teraz chce nawracać młode dziewczyny. Czy to ma sens?”.

Można mówić, że by się nie zdecydowało na aborcję. Ale podstawą tego jest możliwość wyboru. Poza tym sytuacje są tak różne, że można być osobą przeciwną aborcji i jej jednak potrzebować. Z różnych względów. Dlatego chcemy wyboru. Dlatego podkreślmy – aborcja powinna być lokalna, darmowa, bezpieczna. Bez dyskusji, bez referendum, debaty politycznej. Bo nie można decydować za kogoś, nie będąc w jego skórze, w jego sytuacji. Osoba w ciąży najlepiej wie, co jest dla niej dobre. A jeśli ją przerwie – ma prawo do własnych uczuć, a nie narzuconych. Może czuć smutek, żal, ulgę, radość. Nie ma jednego wzorca, słusznego zachowania. Aborcja nie jest złem. Aborcja po prostu jest zabiegiem medycznym. Kiedy jest dostępna i znormalizowana, to nie wiąże się ze stygmą, z narzuconym przez społeczeństwo poczuciem winy.

Według m.in Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny między 1/4 a 1/3 Polek miało w życiu przynajmniej jedną aborcję. To znaczy, że te osoby są obok nas. Że to dość powszechne doświadczenie. Na co ślepi i głusi są jednak rządzący. Jednak my zaczynamy o naszych doświadczeniach aborcyjnych coraz głośniej mówić, nie mamy zamiaru się wstydzić naszych decyzji. Koniec z przejmowaniem narracji o doświadczeniach osób z macicami przez ludzi, którzy nie mają na ten temat pojęcia. Przy okazji – bardzo słusznie na wielu transparentach podczas protestów pojawiały się hasła, że gdyby mężczyźni zachodzili w ciąże, to aborcja byłaby dostępna na żądanie bez zająknięcia. Podobnie jak gdyby to oni miesiączkowali, to środki higieniczne byłyby dostępne za darmo.

Wróćmy jeszcze do języka, którym mówimy o ciąży i aborcji. Tylko osoba w ciąży ma prawo nazywać się matką, a płód dzieckiem – jeśli tego chce. Tymczasem my dyskutujemy o dzieciach nie tylko nienarodzonych, ale nawet niepoczętych. Może za chwilę każdy seks, który nie skończy się ciążą uznamy za zabójstwo potencjalnego życia. A fakty są takie: najpierw tuż po zapłodnieniu mamy zygotę, następnie zarodek (około 2. tygodnia ciąży). Od około 9. tygodnia do końca ciąży mówimy już o płodzie, który może prawdopodobnie zacząć odczuwać ból dopiero po około 24. lub nawet 28. tygodniu. Choć są głosy, że możliwe jest to dopiero po narodzinach. „W 2006 roku Stuart Derbyshire na łamach „British Medical Journal”stwierdził, że odczuwanie bólu jest uzależnione od rozwoju zdolności poznawczych i emocjonalnych, zachodzących po porodzie”. Kolejny fakt: pozbawiona praw, bojąca się o swoje życie osoba w ciąży na pewno czuje. Odmawianie jej aborcji ma wpływ na jej zdrowie fizyczne i psychiczne.

Bez wątpienia obecna polityka rządu spowoduje, że będzie się rodziło jeszcze mniej dzieci niż dotychczas. Bo dwa razy się zastanowimy, czy w ogóle zachodzenie w ciążę ryzykować, bo to w Polsce może nas kosztować zdrowie i życie. Bo nie będziemy sprowadzały dzieci w takiej nieprzyjaznej rzeczywistości, w której nie szanuje się praw drugiego człowieka.

A wszystkim, którzy nie potrafią wczuć się w sytuację, kiedy nie ma się prawa do decydowania o sobie, proponujemy takie wyobrażenie: obowiązkowa wazektomia dla wszystkich mężczyzn. Odwrócenie zabiegu mogłoby się odbyć tylko za zgodą kobiety, która poświadczy, że dany przedstawiciel płci męskiej nadaje się na ojca. A może warto to naprawdę wprowadzić?

Co nam dają protesty

Wychodzimy na ulice od kilku dni. Stałyśmy pod Trybunałem Konstytucyjnym, kiedy ogłaszał swoją decyzję. Nie mogłyśmy my i nasi sojusznicy pozostać w domach, kiedy odbiera nam się wolność. Czara goryczy się przelała. Wyszłyśmy i wyszliśmy, narażając nasze zdrowie i życie – bo koronawirus, ale i naziole – pseudoobrońcy życia – zachęceni przez Jarosława Kaczyńskiego do bicia kobiet, które demonstrują pokojowo. 30 października naziole kręcili się po Warszawie, wyłapywali ludzi z maszerującego tłumu. Szczęśliwie była Antifa, która ich rozgoniła, bo przecież policja oraz wojsko skierowano pod kościoły i siedziby polityków PiS-u. Mimo wszystko wyszłyśmy na ulice i będziemy wychodziły dalej, bo jesteśmy przyzwyczajone do strachu i umiemy nim zarządzać, jak pisała Aleksandra Nowak. Poza tym przestępcy atakując nas, bijący czy próbujący rozjeżdżać, wychodzą na wolność dzięki odgórnym decyzjom. Co do wirusa: choć według TVP nad demonstrującymi – jakąś setką osób (oczywiście są nas setki, ale tysięcy w miastach, miasteczkach i wsiach) stanowiących wyszkolone i opłacone lewackie bojówki (licealiści tańczący poloneza – bardzo groźni, czy na przykład przebudzeni wyborcy PiSu i katolicy…) – unosi się „wirusowa chmura”, to prawdopodobnie przy szczelnym zasłanianiu nos i ust oraz zachowywaniu odstępów zagrożenie jest niewielkie. Inna sprawa, że za to narażenie nas na wirusa odpowiadają rządzący z Jarosławem Kaczyńskim na czele. Bo my nie możemy nie demonstrować, okazać bierności, bo kolejne nasze wolności będą nam kawałek po kawałku odbierane. Jest akcja, jest i reakcja.

W tym zrywie widać wiele młodych osób, część z nich należy bez wątpienia do „pokolenia strajku klimatycznego” – to ludzie świadomi sytuacji, porównujący sytuację w Polsce z tym, jak jest w innych krajach. To ludzie, którzy nie wierzą władzy, którzy biorą sprawy we własne ręce, organizują się oddolnie, jasno formułują swoje postulaty. Przy tym wszyscy demonstrujemy ze śpiewem na ustach, z tańcem, transparentami będącymi popisem kreatywności, poczucia humoru. Bo choć wkurzeni, to nie jesteśmy przepełnieni nienawiścią. Bo nasze metody pomagają pozbyć się negatywnych emocji. Chcemy zmieniać świat pokojowo. Nie walczymy nie wiadomo o co, chodzi nam o podstawowe prawa, o szacunek do drugiego człowieka. Te protesty – nawet jeśli nie przyniosą zmiany od razu – dają ogromne poczucie nadziei w sytuacji beznadziejnej. Są manifestacją siostrzeństwa, braterstwa, solidarności. Napawają otuchą, że faktycznie „kiedy państwo mnie nie chroni, mojej siostry będę bronić” i „nigdy nie będziesz szła sama” – czy wtedy gdy pojawią się naziole, czy kiedy jesteś gnębioną osobą LGBT, czy potrzebujesz pomocy w aborcji czy decydujesz się na samotne macierzyństwo. Po prostu w każdej sytuacji, bez oceniania cudzego życia i cudzego wyboru.

Fot. Matylda Szempruch, grafika Jarek Kubicki