Podczas trwających w naszym kraju protestów przeciwko zaostrzeniu ustawy antyaborcyjnej na jednym z banerów pojawiło się hasło „Strach się ruchać”. I owszem. Wobec kolejnych obostrzeń za chwilę naprawdę strach będzie w naszym kraju uprawiać inny seks niż solo – bo tylko ten nie wiąże się z ryzykiem ciąży czy infekcji przenoszonych drogą płciową.

Dziś internet obiegła informacja o tym, że 28 października Sejm zajmował się rządowym projektem ustawy o zawodzie farmaceuty i w związku z tym przegłosowano takie zapisy, które otworzą furtkę, by farmaceuta czy farmaceutka mogli odmówić sprzedaży „wyrobów medycznych”, do których można zaliczyć również prezerwatywy, kapturki, plastry czy tzw. spirale antykoncepcyjne. Środowisko aptekarskie uznało to za fake news, daleko posuniętą nadinterpretację. Inna sprawa, że w sieci zawrzało – bo to byłoby wprawdzie absurdalne, ale możliwe. Wszak rządzący co chwilę udowadniają nam, że są skłonni naprawdę daleko się posunąć, wchodząc z butami w nasze życie intymne.

Kwestia sumienia?

News o możliwości odmowy sprzedaży niektórych środków antykoncepcyjnych wydawał się prawdopodobny również dlatego, że Stowarzyszenie Farmaceutów Katolickich od kilku lat domaga się przepisów, które pozwalałyby odmawiać w aptekach sprzedaży środków antykoncepcyjnych. Inna sprawa, że od czasu do czasu zdarza mi się słyszeć, że ktoś z moich znajomych ma problem z zakupem w aptece np. pigułki dzień po, choć ma na nią receptę. Tłumaczenia są różne – albo środków nie ma na stanie, albo nie, bo nie. Kwestię ustawy i w ogóle klauzul sumienia dobrze skomentowała na swoim instagramowym koncie Kasia Koczułap (@kasia_coztymseksem): „Jeśli Twoje sumienie nie pozwala Ci wykonywać obowiązków zawodowych, wybierz inny zawód”.

Piekło kobiet

Nie można pominąć faktu, że naszemu życiu seksualnem i dzietności nie sprzyja restrykcyjna ustawa antyaborcyjna antyaborcyjnej z 1993 roku (tzw. kompromis aborcyjneg, czyli umowa między rządzącymi a Kościołem katolickim, będąca także ukłonem w stronę ówczesnego papieża Jana Pawła II). Od kilkunastu dni protestujemy na ulicach przeciwko zaostrzeniu tego prawa antyaborcyjnego, co związane jest z uznaniem przez Trybunał Konstytucyjny kierowany przez Julię Przyłębską, że przesłanka embriopatologiczna – pozwalająca do tej pory przerywać ciążę – jest z Konstytucją niezgodna. To przelało czarę goryczy – tego, że prawa kobiet w Polsce są od lat łamane, że nasze potrzeby są niezaspokajane, że nie ma warunków do rodzenia dzieci, dobrej opieki okołoporodowej, żłobków… Można by długo wymieniać. Przede wszystkim jednak od lat domagamy się dostępu do bezpiecznej i darmowej aborcji bez pytania o powód, bo chcemy mieć wybór, chcemy samostanowić o sobie, a to jest podstawowe prawo człowieka. Bo nie chcemy panicznie bać się niechcianej ciąży. Bo nie chcemy się bać ciąży, która może zagrażać naszemu zdrowiu i życiu, zdając sobie sprawę, że lekarze mogą bać się nas ratować kosztem płodu. Bo kompromis aborcyjny wcale nie działa, bo np. lekarze czy szpitale zasłaniają się klauzulą sumienia i nie chcą przeprowadzać aborcji, na które zezwala prawo.

Aborcja? Trzeba się było zabezpieczać!

To bardzo często stosowany argument, kiedy mówimy od dostępie do aborcji. Że przecież można się zabezpieczyć, że trzeba myśleć, co się robi, ponosić konsekwencje swoich czynów. Z tym że te argumenty są chybione. Po pierwsze – ciąża w świetle tego jawi się jak kara za seks. Po drugie – podczas seksu różne rzeczy się zdarzają. Prezerwatywa może np. ulec uszkodzeniu. Poza tym żadne środki antykoncepcyjne nie dają 100% pewności. Po trzecie – dostęp do antykoncepcji w naszym kraju jest utrudniony. Po czwarte – nie ma rzetelnej edukacji seksualnej, a więc i wiedzę o antykoncepcji musimy zdobywać na własną rękę.

Sytuację tę potwierdzają badania i pokazują, że Polska – w porównaniu do innych europejskich krajów – znajduje się na szarym końcu, jeśli chodzi o dostęp do antykoncepcji. Chociażby w październiku tego roku w siedzibie Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny odbyła się prezentacja Atlasu Antykoncepcyjnego. Zgodnie z nim w Polsce jest najniższy wskaźnik dostępności antykoncepcji (35,1%). W krajach zachodnich jest przynajmniej dwa razy lepiej – w Belgii wskaźnik ten to 96,4%, w Niemczech – 75,1%. Lepiej wypadają też nasi wschodni sąsiedzi – Ukraina (59,8%) czy Białoruś (44,4%). „Wśród barier w dostępie do antykoncepcji w Polsce można wymienić kulejący system refundacji nowoczesnych środków zapobiegania ciąży, obowiązkowe recepty nawet na antykoncepcję awaryjną (tzw. pigułka „dzień po”), brak edukacji szkolnej na ten temat czy wymóg zgody rodzica na wizytę lekarską nastolatka/ki, nawet jeśli ukończyli już 15. rok życia i mogą zgodnie z polskim prawem legalnie uprawiać seks. Za te bariery odpowiada rząd, który mimo interpelacji nie interesuje się tym tematem i nie dba o tę sferę naszego zdrowia. Należy pamiętać, że brak dostępu do antykoncepcji uderza mocniej w osoby mniej zamożne” – wyjaśnia Kamila Ferenc, prawniczka Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny.

1 antykoncepcjaAtlas Antykoncepcyjny

Pigułka dzień po – najlepsza pamiątka z wakacji

Warto wspomnieć, że mamy XXI wiek i nawet kiedy antykoncepcja zawiedzie czy jej nie zastosujemy, to mamy wciąż do dyspozycji wspomnianą antykoncepcję awaryjną, która – w największym skrócie – hamuje czy też opóźnia owulację i zapobiega zapłodnieniu. Jednak ze zdobyciem tabletki dzień po bywa – jak to w naszym kraju – trudno. Najpierw trzeba dostać receptę (warto wiedzieć, że wypisać antykoncepcję awaryjną może każdy lekarz, pomocy możemy szukać też za pośrednictwem inicjatywy lekarzekobietom.pl), a następnie znaleźć aptekę, w której ją zrealizujemy. Tymczasem tabletkę – w zależności od substancji czynnej – należy zażyć jak najszybciej po ryzykownym stosunku, najlepiej do 24 godzin. W większości państw Unii Europejskiej pigułkę dzień po można kupić bez recepty, bo Europejska Agencja Leków uznała ją za na tyle bezpieczną, że jej stosowanie nie wymaga kontroli lekarskiej. Ale rząd pod wodzą PiSu w 2017 roku w naszym kraju receptę przywrócił – widać uznał, że środek kosztujący około 100 zł będziemy łykały jak cukierki. Dlatego też wiele Polek, w tym ja i moje koleżanki, jako pamiątkę z podróży przywozimy dla siebie i bliskich dziewczyn właśnie tabletkę dzień po, aby mieć ją na wszelki wypadek i oszczędzić sobie nerwowego i często upokarzającego szukania lekarzy i/lub aptek bez klauzuli sumienia.

Przy okazji antykoncepcji awaryjnej można zauważyć kolejne podwójne standardy – faworyzowanie mężczyzn i gorsze traktowanie kobiet. W naszym kraju bez recepty kupić można środki działające jak viagra (ta wciąż dostępna jest na receptę), które wspomagają erekcję, choć mają one często poważne skutki uboczne. Podobnie sprawa ma się z wazektomią, czyli podwiązaniem nasieniowodów u mężczyzn, co stanowi jedną z metod antykoncepcyjnych dopuszczalnych w naszym kraju. Mężczyźni mogą jak najbardziej poddać się u nas temu zabiegowi. Jednak już podwiązanie jajowodów u kobiet jest w naszym kraju – bez niespodzianek – niezgodne z prawem.

Edukacja seksualna – na cenzurowanym

Z jednej strony to skandal, że w naszym kraju nie ma w szkołach rzetelenej edukacji seksualnej, która pozwalałaby młodym ludziom przejść przez trudy dojrzewania, mówiła o psychicznych i fizycznych aspektach seksualności, uczyła o antykoncepcji, zdrowiu seksualnym, stawiania własnych granic. Z drugiej strony może lepiej, że obecnie sprawujący władzę póki co żadnego programu nie wprowadzili – bo ich wizja wychowania do życia w rodzinie mocno przesiąknięta jest katolicką wizją, w której seks można uprawiać po ślubie kościelnym, by spłodzić potomstwo. Poza tym mamy w Polsce kilka wspaniałych organizacji, w których działają doświadczone edukatorki i edukatorzy seksualni, do których po pomoc może zwrócić się zostawiona sama sobie młodzież spragniona wiedzy na temat swojej cielesności czy seksualności. Nie da się jednak przejść obojętnie nad tym, że w naszym kraju są i na taką oddolna edukację seksualną zakusy, mianowicie projekt „Stop Pedofilii”, za którym stoi fundacja Fundacja Pro – Prawo do Życia (tak, to ci od okropnych homofobicznych czy antyaborcyjnych furgonetek, które jeżdżą po polskich ulicach). Pod przykrywką ochrony dzieci, w swoim projekcie ustawy, który leży w Sejmie i patrząc na działania rządu ma zapewne wielu zwolenników wśród jego członków, przewiduje kary więzienia, nawet do 3 lat, za seksedukację. Według autorów projektu zajęcia o antykoncepcji, chorobach przenoszonych drogą płciową czy przeciwdziałaniu dyskryminacji miałyby być przykładem propagowania podejmowania czynności seksualnych przez małoletnich. Tymczasem wynika z sondażu pracowni Ipsos przeprowadzonego dla OKO.press aż 65 proc. badanych uważa, że w szkołach publicznych powinny być prowadzone lekcje edukacji seksualnej, podczas których otwarcie mówi się o sprawach seksu, płci, orientacji seksualnej czy antykoncepcji. Potencjalnymi restrykcjami wobec prowadzących zajęcia z edukacji seksualnej zaniepokojony jest Parlament Europejski.

Tak więc w Polsce nie ma zdecydowanie sekspozytywnego klimatu. Panują podwójne standardy seksualne. Prawa kobiet są deptane. To nie jest rzeczywistość, w której ludzie będą chcieli żyć i mieć potomstwo.

Fot. Unsplash, materiały prasowe Atlas Antykoncepcyjny