Myślę, że Jarosław Iwaszkiewicz tam, w zaświatach, po wydaniu tej książki powiedział z ulgą: „Nareszcie!” – te słowa Olgi Tokarczuk widnieją na okładce drugiego wydania Homobiografii Krzysztofa Tomasika. Książki, która przełamuje zmowę milczenia wokół homoseksualizmu najważniejszych postaci polskiej kultury. Słowianie milczą – pisał German Ritz w książce Nić w labiryncie pożądania. Kiedyś czasy były niesprzyjające, homoseksualiści publicznie nie ujawniali swojej orientacji, ewentualnie przemycali pewne tropy w swojej twórczości. Dziś możemy, a nawet powinniśmy mówić o tym głośno, bo ma to niebagatelny wpływ na pełny obraz tych postaci historycznych, jak i ich dzieł.
Pierwsze wydanie Homobiografii ukazało się w 2008 roku, w momencie, kiedy w naszym kraju z jednej strony zaczęło się w końcu mówić o przeciwdziałaniu homofobii, a z drugiej wciąż mieliśmy do czynienia z wieloma homofobicznymi aktami. Można więc powiedzieć, że wydanie takiej książki było dość odważnym ruchem w niesprzyjających czasach.
Czasy chyba zawsze są niesprzyjające, choć teraz to się powoli zmienia. Czułem, że taka książka jest potrzebna, że to kolejny ważny etap rozmowy o homoseksualności w Polsce. Chciałem pokazać poprzez biografie osób ważnych dla naszego kraju, głównie pisarzy, że homoseksualizm nie jest żadnym wymysłem, zachodnią modą, a nieodłączną częścią polskiej historii i kultury. Poza tym są to bardzo ciekawe historie z mnóstwem zwrotów akcji.
A dlaczego zdecydował się Pan zebrać kilka życiorysów a nie skupić na jednym?
Kiedy zgłosiłem się do pierwszego wydawnictwa z pomysłem książki, to radzono mi właśnie, abym skupił się na jednej osobie, konkretnie na Marii Konopnickiej, której setna rocznica śmierci przypadała w 2010 roku. Jednak pojedyncza biografia to jednostkowa sytuacja, a zestawienie kilku pozwala pokazać podobieństwa i różnice, daje szersze spojrzenie na poruszany aspekt homoseksualności, który jest osią wszystkich tych życiorysów. A mnie chodziło o ten przemilczany punkt, którego w biografiach moich bohaterów zwykle brakuje.
To dotyczy tylko homoseksualnych relacji, bo w przypadku heteroseksualnych jak najbardziej są one w biografiach uwzględniane.
Oczywiście. Ale przy okazji wychodziły też inne przemilczane kwestie. Na przykład w przypadku Konopnickiej stosunek kościoła do niej i kręgów narodowo-katolickich, oni przez długie lata ją zwalczali, co dla mnie było dużym zaskoczeniem. Nie miałem więc wątpliwości, że coś takiego jak Homobiografie musi powstać, zdając sobie oczywiście sprawę, że to może być mocny ruch, który będzie krytykowany. Jednak trzeba go było zrobić. Zgłosiłem się z pomysłem do dwóch wydawnictw, które w tamtym czasie publikowały literaturę feministyczną, gejowsko-lesbijską, ale tam o dziwo nie było zainteresowania. W międzyczasie powstało jednak Wydawnictwo Krytyki Politycznej, z którą jestem związany i po jakimś czasie udało się wydać książkę. Najbardziej bałem się, że Homobiografie mogą zostać przemilczane.
Jednak publikacja odbiła się szerokim echem w mediach, niestety z głosami krytycznymi, mówiącymi np. o szarganiu świętości.
Na szczęście książka została zauważona, choć także w negatywny sposób. Ale byłem na to przygotowany. Miałem przede wszystkim nadzieję, że ta książka wreszcie coś zmieni. I owszem coś drgnęło, ale nie tyle, ile by się chciało. Liczyłem, może naiwnie, że te biografie są tak ciekawe, że wszyscy od razu się rzucą i powstaną kolejne książki już o konkretnych osobach. Rodziewiczówna, Konopnicka – ich biografie są na tyle fascynujące, że współcześnie powinno wziąć się je na warsztat.
Tak dochodzimy do II wydania Homobiografii, które pojawiło się pod koniec ubiegłego roku. Z poszerzonymi życiorysami, zdjęciami, nowymi postaciami.
Po sukcesie – przynajmniej z mojej perspektywy – pierwszego wydania chciałem pisać drugą część – z dłuższymi biogramami, ze szkicami literackimi, ale już w trakcie pracy uznałem, że to bez sensu, że mimo wszystko powielam schemat. Chciałem się sprawdzić w innej formule i z tego wziął się Gejerel, czyli opowieść o mniejszościach seksualnych w PRL-u, o tym, jak one funkcjonowały w przestrzeni publicznej. Pomysł na drugie wydanie Homobiografii wrócił do mnie, kiedy rozgorzała duża medialna dyskusja na temat Marii Konopnickiej. To było po Marszu Niepodległości w 2012 roku, kiedy zwrócono uwagę, że narodowcy cytują Konopnicką a nawet nie wiedzą, kogo właściwie cytują. Pamiętam, że wracałem z promocji Gejerelu z Trójmiasta, byłem w pociągu i jedna z telewizji usilnie próbowała mnie złapać, aby uzyskać komentarz do całej tej sprawy. Zrozumiałem przy tej okazji, że wciąż nie ma osoby, która byłaby gotowa podjąć ten temat w mediach.
Niby wszyscy wiedzą, ale nikt nic nie powie, nie wyjdzie przed szereg.
Tak, nawet biografowie pisarki, osoby z uniwersytetów zajmujące się jej życiem i twórczością boją się według mnie jednoznacznie wypowiadać i ten wątek podejmować. Poza tym wyszły jeszcze nowe fakty z życia Konopnickiej, wydano jej listy do stryja, do córek i synów, więc stwierdziłem, że powinienem rozbudować rozdział o niej, a potem, że może i ten, i ten, i jeszcze parę osób dołożyć.
Zastanawia mnie, dlaczego do tej pory biografistyka niemal nie drgnęła, jeśli chodzi o kwestię homoseksualizmu.
Drgnęła, ale w innym kierunku. Początkowo wydawało mi się, że wszystko zaczyna się toczyć ku zmianie. Bardzo szybko po Homobiografiach pojawiła się książka Mariusza Urbanka o Jerzym Waldorffie, pojawiła się też książka o niedoszłej kochance Anny Iwaszkiewicz – Marii Morskiej, wyszedł w całości dziennik Iwaszkiewicza, fragmenty dziennika Anny Kowalskiej, partnerki Marii Dąbrowskiej. To napawało nadzieją, że idzie nowe, a potem to się jakoś rozmyło. Trudno na to jasno odpowiedzieć. Na pewno biografistyka nie jest wciąż szczególnie ceniona. Jej rozwój oparty jest na kwestii rynkowej, patrzeniu na to, co się sprzeda. Siłą rzeczy dużo łatwiej opisywać wielkie postaci, ale to trwa, to długa i żmudna praca. Andrzej Franaszek pisał książkę o Miłoszu ponad 10 lat. Ale już u niego widać, że trudno było mu nie podjąć kwestii prawdopodobnego romansu Iwaszkiewicza z Miłoszem. Ubolewam, że jest mnóstwo postaci opisanych przeze mnie, jednak wciąż nieopisanych w całości jak np. Jan Lechoń – absolutnie fascynujący, strasznie zapętlony życiorys, wymarzony bohater. Podobnie Maria Konopnica i jej relacja z Marią Dulębianką, jej trudna relacja z dziećmi.
Konopnicka to w naszych głowach nudna, szkolna postać, matrona, wieszczka, która jak się okazuje dzięki Homobiografiom sama się tak kreowała.
Jak na tamte czasy, bardzo się kreowała. W ogóle można powiedzieć, że to bardzo współczesny życiorys. Jeśli zapomnimy, że żyła w XIX wieku, to sytuacja, kiedy się odchodzi z dziećmi od męża i robi karierę zawodową, a później na nowo układa sobie to życie, kreując swój wizerunek publiczny, sterując nim, jest bardzo współczesna, typowa dla wielu dzisiejszych kobiet. Pamiętajmy, że była to kobieta z prowincji, która przyjechała do Warszawy z szóstką dzieci i musiała sama je utrzymać. Konopnicka jest bohaterką, o której rozdział został najbardziej zmieniony i ona też wywołuje najwięcej emocji, zawsze na spotkaniach autorskich i w wywiadach wraca jej temat.
W książce mamy jednak głównie do czynienia z kobietami jako postaciami drugoplanowymi, zwykle żonami homoseksualnych mężczyzn. Wtedy takie małżeństwa były typowe.
Dla mnie żony są bardzo interesujące. Olga Tokarczuk powiedziała mi, że te żony to temat na osobną książkę. Bo znamy perspektywę osoby znanej, a ta druga strona, kulturowo prawie zawsze kobieta, pozostaje w cieniu. Jednak zdarzały się wyjątki. Celowo dodałem w tym wydaniu rozdział o Bormanach, czyli Halinie Lenczewskiej i Antonim Bormanie. To w zasadzie mój ulubiony rozdział teraz. Z jednej strony chodziło mi o to, aby pokazać osoby mniej znane i to, jak się kreuje pamięć, jak to się dzieje, że jedne nazwiska się pamięta a inne, choć kiedyś równie istotne, zostają zapomniane. Bormanowie to też zupełnie inny model pary. Znamy głównie takie żony jak Anna Iwaszkiewicz czy Maria Andrzejewska – niby coś o mężu, jego romansach, wiem, ale też nie chcę wiedzieć. A Lenczewska to kolejna bardzo współczesna, świadoma siebie kobieta. Z mężem grają w otwarte karty, wiedzą o sobie wszystko i dają sobie wolność seksualną. W zasadzie wykorzystali dość represyjną instytucję małżeństwa, żeby się swobodnie samorealizować i bronić przed atakami, pomówieniami. Małżeństwo ich chroniło. Może dlatego też ona starała się legalizować kolejne związki, w sumie miała czterech mężów, ale to Borman był najważniejszą osobą w jej życiu.
W literaturze nasi bohaterowie posługiwali się często poetyką niewyrażalnego pożądana, a jak to było z prywatnymi dokumentami?
Pracując nad Homobiografiami sięgałem zwłaszcza po zapiski intymne, listy, dzienniki i było dla mnie dużym zaskoczeniem, że w nich też często milczeli. Jedną z pierwszych rzeczy, po które sięgnąłem była korespondencja Iwaszkiewicza i Andrzejewskiego. Nie wiem, na ile była ocenzurowana, ale byłem zdumiony, że oni też przed sobą kryli się, nie mówili wprost, zarówno w listach przedwojennych, jak i powojennych. Podobnie z dziennikami Marii Dąbrowskiej. Wydaje się, że to kwestia kulturowa, nie było po prostu języka, aby o tym mówić, homoseksualizm nie był oficjalnie obecny w przestrzeni publicznej, nie był wyrażany wprost.
Do tej pory mamy problem językowy, aby mówić o seksie, a co dopiero o homoseksualności.
Rzeczywiście, aby o czymś mówić, musi być wypracowany odpowiedni język. Niektórzy mi nawet mówili, że pisząc Homobiografie wypracowuję sposób mówienia o homoseksualizmie ważnych postaci. Ważne w tym wszystkim, żeby mówić w miarę neutralnie. To nie może być jakaś pornografizacja, pójście w erotykę. Język powinien oddawać wymiar społeczny, kulturowy homoseksualizmu, który jest częścią kultury, który ma wpływ na życie, na życiowe wybory, ale też na odbieranie sobie życia jak to było w przypadku Jana Lechonia. Więc zrozumiałe, że oni mieli poważny problem, bo nie mieli wzorów, jak mówić, jak pisać, jak to wyrażać.
Jednak z niektórych ich zapisków czy utworów wynika właśnie, że oni chcieli o tym mówić, tylko nie mieli jak, nie mieli języka. Więc tym bardziej wydaje się uzasadnione otwieranie dziś za nich tej szafy, z której sami nie mogli wyjść.
Jak najbardziej możemy o tym mówić, dziś to są już postaci historyczne. A nasze milczenie to może jakaś blokada pokoleniowa, jakieś sztuczne wyobrażenie o podziale na prywatne a publiczne.
Pozytywne przyjęcie drugiego wydania pokazuje, że jest mimo wszystko lepiej.
Tak, już nie ma aury skandalu. Wydaje mi się, że te biografie naprawdę można czytać pod kątem już nawet nie homoseksualności czy seksualności, ale po prostu jako ciekawe historie ze względu na skomplikowanie losów, akurat z tego względu a nie innego.
Tym bardziej, że nie ma tu żadnego nachalnego epatowania faktami intymnymi.
Tych faktów też za dużo nie ma, dopiero to trzeba wszystko poskładać ze strzępków, napomknięć. Ale to dokopywanie się jest bardzo ciekawym procesem. Świadomie wybrałem na nowych bohaterów osoby mniej znane, bo książki np. o Białoszewskim będą, a o Wilhelmie Machu jak ja nie napiszę, to być może nikt nie napisze i zostanie on jeszcze bardziej zapomniany, a jego życiorys jest bardzo ciekawy, bardzo dramatyczny. Przy mniej znanych osobach ma się też to poczucie prekursorstwa. Np. jak pisałem o Aleksandrze Jancie-Połczyńskim, reporterze z czasów międzywojennych, to miałem świadomość, że choć jest jakoś tam środowiskowo znany, to do tej pory nikt kwestii homoseksualności w jego przypadku nie podjął i nie był on pod tym kątem analizowany.
To jest też tak, że się sięga do jednej osoby, a za nią wysypuje się cały worek postaci drugo- i trzecioplanowych, też o życiorysach bardzo ciekawych. Na przykład na okładce tego wydania jest Aleksander Szymielewicz, związany przez jakiś czas z Karolem Szymanowskim.
Dla mnie bardzo interesująca okazała się postać Marii Rodziewiczówny, która przez pryzmat swoich powieści jawiła się nieciekawie.
Znając jej homobiografię, można czytać i analizować te powieści od nowa. Oprócz samego jej życiorysu, istotne jest też, jak ona wyglądała. Nie mam jasnej odpowiedzi, czy ona robiła to świadomie czy też intuicyjnie nosiła to, w czym się dobrze czuła, czyli męski strój, miała po męsku obcięte włosy. Jednak jak na czasy, w których przyszło jej żyć, wyglądała niesamowicie.
Twórczość Jarosława Iwaszkiewicza też można odczytywać przez pryzmat jego romansów, można powiedzieć, że one były siłą napędową jego twórczości w wielu wypadkach.
Iwaszkiewicz strasznie się zakochiwał i często. Mogłaby powstać książka o jego kochankach, których ciekawie opisuje w prywatnych zapiskach, jak np. Wacka, którego wspomina pod wpływem zobaczonego nekrologu. Ubolewam, że choć mamy książki o Iwaszkiewiczu i wiemy o jego homoseksualności, to jednak jest to niepociągnięte, pojawia się niemal tylko jako samego stwierdzenie faktu. Wiadomo, że on przerabiał historie z życia na literackie motywy. Matka Joanna od Aniołów jest efektem jego styczności z chorobą psychiczną żony, z kolei Panny z Wilka nie są o żadnych pannach, a o braciach Świerczyńskich.
W ogóle Polska jest dla mnie dość nieopisanym krajem, w którym jest jeszcze wiele różnych kwestii do odkrycia.
Dziękuję za rozmowę.
Krzysztof Tomasik – publicysta, biografista, badacz polskiego homoseksualizmu. Autor głośnych książek Homobiografie. Pisarki i pisarze polscy XIX i XX wieku (2008) oraz Gejerel. Mniejszości seksualne w PRL-u (2012) i Seksbomby PRL-u (2014), redaktor zbioru reportaży Mulat w pegeerze (2011). Pod koniec ubiegłego roku ukazało się nowe wydanie Homobiografii.
Fot. Marcos Rodriguez Velo dla enter the ROOM; materiały prasowe Wydawnictwa Krytyki Politycznej