Kochamy je za niepowtarzalny zapach, za rozrywkę, mądrość i niezawodne towarzystwo. Książki. Lekkie i te ambitne, do pociągu i na spokojny wieczór. Niekoniecznie nowości, ale zawsze lektury warte polecenia. Zobaczcie, co redakcja enter the ROOM czyta w tym tygodniu!

Żart, Milan Kundera. Kolekcja Gazety Wyborczej

Co można napisać o książce, o której wszystko już napisano; którą przeanalizowano od A do Z, od przodu do tyłu, od tyłu do przodu i w każdy możliwy sposób? Może to, że Żart, wydany 1967 roku, starzeje się jak dobre wino. Choć mogłoby się wydawać, że będzie zupełnie odwrotnie. W końcu w wielu opracowaniach przeczytamy, że Kundera stworzył przede wszystkich portret czasów stalinowskich i odwilży, a jego powieść wywołała w Czechosłowacji gorącą dyskusję na temat celowości rozliczeń z przeszłością. Po upływie kilkudziesięciu lat pierwsza książka pisarza łatwo mogłaby zostać potraktowana jako relikt przeszłości – wciągająca charakterystyka pokolenia, która choć ciekawa i świetnie  napisana, nie ma szans powiedzieć nam czegokolwiek o współczesnym świecie.  Tymczasem, im więcej lat upływa, tym łatwiej dostrzec talent Kundery do zgłębiania zakamarków ludzkiej psychiki; do uniwersalizmu, który można osiągnąć tylko koncentrując się na szczegółach. Opowieść Kundery to historia Ludwika, który jako młody chłopak pełen entuzjazmu dla partii popełnia jeden błąd. Wysyła do dziewczyny żart, który zostaje odczytany jako dowód jego wierności ideom Trockiego. Ludwik zostaje wydalony z partii i ze studiów. Tak zaczyna się jego degradacja społeczna i polityczna. Żart nie koncentruje się jednak tylko na życiu Ludwika czy na doświadczeniach jego równolatków. Pokazuje uwikłanie jednostki w historię, bezsilność, rozczarowanie, tęsknotę za młodością, za miłością, za białą kartką, na której nic jeszcze nie jest zapisane. Żart warto przeczytać choćby po to, by jeszcze raz przekonać się o kunszcie Kundery. I o tym, że wiele charakterystycznych cech jego twórczości, cech, za które właśnie Kunderę uwielbiamy, jest widocznych już w pierwszej jego książce. Pierwszej, a możliwe, że najlepszej lub choć jednej z najlepszych.

Aleksandra Nowak

 

13 pięter, Filip Springer. Wydawnictwo Czarne

Po pierwsze – pięknie wydana książka. Aż przyjemnie trzymać ją w dłoniach. Jednak dalej przyjemnie nie jest, jest raczej smutno, bo Filip Springer zdaje nam rzetelnie relację z trudnej polskiej sytuacji mieszkaniowej. To trzeba przeczytać, bo to sama prawda, smutna prawda. 

XX-lecie międzywojenne. Młode polskie państwo budzi się do życia. Do stolicy napływają masy ludzi. Szukają pracy, lepszego życia. Potrzebują mieszkań. Tanich mieszkań. Takich niestety nie ma i nie ma w ogóle. Budować za bardzo się nie opłaca, wydaje się, że są pilniejsze sprawy do załatwienia. Ludzie płacą niebotyczne kwoty za spanie na kawałku podłogi, gnieżdżą się w jednej izbie po kilkanaście osób. Głód mieszkaniowy ssie, są jednak i tacy, którzy nie tylko myślą o inwestowaniu pieniędzy w reprezentacyjne budynki w centrum miasta w stylu Le Corbusiera z lśniącymi klamkami i sadzawkami na dziedzińcu. Działacze skupieni wokół Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej i Towarzystwa Osiedli Robotniczych próbują zapewnić tani dach nad głową ubogim pracującym, robotnikom, rodzinom wielodzietnym. Mimo szczerych chęci, wysiłków, paru osiągnięć, za wiele nie udaje im się ostatecznie zrobić.

Potem jest wojna, potem PRL a potem znów wolna Polska. Wracają z nią stare problemy mieszkaniowe. Zaczyna się czyszczenie kamienic z kłopotliwych lokatorów, wmawia się młodym ludziom, że aby dorosnąć i czuć się ludźmi sukcesu, muszą mieć mieszkanie na kredyt. Taki na 30 lat albo i więcej. Ciążący jak kamień u szyi, budzący po nocach, bez wkalkulowanej porażki, tu nie ma miejsca na skuchę. Bohaterowi Springera wciąż nie są u siebie i nawet może by się z tym pogodzili, zarzucili marzenie o kredycie jako miarze sukcesu, gdyby nie ceny wynajmu i stan wynajmowanych lokali wraz z absurdalnymi zachowaniami ich właścicieli. Bo wynajmowanego mieszkania nie da się oswoić, kiedy właściciel nie pozwala wbić gwoździa i zawiesić obrazka. Typowy właściciel krzywo patrzy też na rozmnażanie się, czyli dzieci, zwierzęta, własne meble. Każdy z nas pewnie mógłby dopisać tu wiele własnych historii lub historii przyjaciół i znajomych, podobnych lub zupełnie innych, ale jednak równie przykrych, absurdalnych z kilkoma zaledwie wyjątkami potwierdzającymi regułę, szczęśliwymi, które jednak dalekie są od happy endu, bo wciąż jest niepewność, czy czynsz nie wzrośnie, czy właścicielka nie rozstanie się nagle z mężem i nie wpadnie na chwilę, aby zostać na stałe albo szybko sprzedać. W Polsce rzadko jest się u siebie w domu, zwłaszcza kiedy jest on na kredyt, wynajmuje się go lub dzieli z rodzicami, teściami... Nasza mentalność mieszkaniowa powoli się zmienia, powoli przestajemy wierzyć w magię własności, przeliczać marzenia na kredyt, jednak dobrej polityki mieszkaniowej wciąż brak, tu mało co drgnie, a jak już to niekoniecznie w dobrą stronę. Można się wściekać, smucić, frustrować, ale wydaje się, że niewiele da się zrobić, kiedy dom to inwestycja długoterminowa, a kadencja polskiego rządu trwa 4 lata. To dobra lektura, choć dołująca, która daje do myślenia i pobudza do zastanowienia się nad własną sytuacją mieszkaniową, nad własnymi potrzebami, nad współczesną Polską i jej społeczeństwem, nad naszymi zbiorowymi marzeniami, które najwidoczniej trzeba zrewidować.

Paulina Klepacz

 

Sensu sens, Marek Adamik. Wydawnictwo Helion

Rysownik, który jeszcze na studiach zdobył pozycję równą swoim profesorom. Perfekcjonista, który notorycznie poświęcał sen, by tworzyć. Zapłacił za to najwyższą cenę – swoje zdrowie. To nie jest poradnik dla terminalnie chorych ani dziennik cudownie ozdrowiałego, to nie jest też meldunek z pola walki. Marek Adamik w konfrontracji z własnymi słabościami próbuje odnaleźć sens tego, co mu się przydarzyło. A może: do czego sam doprowadził? Równie dobrze każdy z nas może znaleźć się w podobnej sytuacji. Nagle oślepnąć, stracić czucie w dłoniach, znaleźć się w szpitalu, a później miesiącami czekać na wizyty, operacje czy zabiegi. Adamik w poetyckiej, artystycznej formie (nie mogło tu zabraknąć jego grafik) opowiada historię poszukiwania. Czy znalazł sensu sens? Myślę, że tak. Lektura tej książki wzbogaca, otwiera i napawa podziwem. Bawi i przygnębia, choć równocześnie jest świadectwem, jak niezłomny może być człowiek wobec rzeczy, w obliczu których jest paradoksalnie bezsilny – rzeczy ostatecznych.

Marta Mitek

Fot. Marcos Rodriguez Velo dla enter the ROOM, stylizacja Magdalena Olszewska

podziękowania dla Filtry Cafe