XX-wiecznym ideałem kochanka był gorącokrwisty, półnagi, opalony Latynos. W XXI wieku nasze oczy zwróciły się ku tajemniczym, zamkniętym w sobie Skandynawom. Którzy lepsi: hot czy cold?

Latynoski kochanek. Czyli jaki? Z jednej strony piękny, smagły, prosto z morza, plaży, egzotyczny, potrafiący rozpalić kobiece pożądanie, będący obietnicą seksualnych uniesień. Obok tej erotycznej strony jest też bardziej romantyczna, mniej wzięta z harlequinów, a bardziej wyrosła na gruncie literatury iberoamerykańskiej z wyższej półki, która jednak znana jest z tego, że do pruderyjnych się nie zalicza. Więc nasz latino lover jak kocha to na zabój, świata nie widzi poza swoją ukochaną, adoruje, wprost mówi o swoich uczuciach i wszystkie inne sprawy odsuwa na bok, kiedy kocha, a kocha do szaleństwa. Gotów jest nawet czekać na swoją miłość przez całe życie (jak w Miłości w czasach zarazy Márqueza). XX-wieczny boom na literaturę iberoamerykańską i ekspansja latynoskich gwiazd sprawiły, że zatęskniliśmy do gorących, pewnych siebie mężczyzn.

 

Oczywiście widzimy ich stereotypowo, z zewnątrz i pewnie dalecy jesteśmy od prawdy o ich tożsamości, jednak te powierzchowne cechy ukształtowały w naszych głowach zbiorową fantazję, która idealnie trafiła w nasze potrzeby. Zwłaszcza w potrzeby kobiet oczekujących porywów serca, ale i ciała, rozmów o uczuciach, (których kochanek by się nie wstydził, w przeciwieństwie do pozamykanych, mrukliwych mężczyzn z północy), deklaracji miłości w blasku księżyca i dzikiego seksu tu i teraz, bez względu na panujące wokół warunki. Zapominamy przy okazji o ciemnej stronie, o kulturze macho. Niech sobie będą tymi macho, tylko niech wezmą silnie w ramiona i uwiodą słodkimi słowami. Mówimy tu głównie o heteroseksualnej perspektywie kobiecej, bo w nurcie literatury dla kobiet i w telenowelach najbardziej umocnił się stereotypowy wizerunek południowoamerykańskiego, ewentualnie hiszpańskiego lub włoskiego mężczyzny potrafiącego kochać na zabój. Choć w wyobraźni homoseksualnej też funkcjonują podobne fantazje jak w kobiecej, a i heteroseksualni mężczyźni nie mieliby na pewno nic przeciwko gorącej i kształtnej latynoskiej piękności.

Aktor Joel Kinnaman

 

Kultura, zwłaszcza popularna, kształtuje z powodzeniem nasze pragnienia. Kiedy fascynacja gorącym Południem trochę osłabła, pojawił się trend na chłodną, nieprzeniknioną Północ. I tak Skandynawowie, dotąd uważani za nudnych, zamkniętych w sobie i bez wyrazu, siedzący w swoich czystych, minimalistycznych mieszkaniach, stali się pożądani. Przystojni, dobrze ubrani, zdolni, oczytani, z nieco mrocznym poczuciem humoru, dbający o równouprawnienie, ceniący partnerstwo, potrafiący zająć się dziećmi. Do tego trwające na świecie szaleństwo na punkcie skandynawskich kryminałów, filmów i seriali, moda na tamtejszy design, eksport Skandynawów do Hollywood, którzy trafiają na listy najpiękniejszych ludzi świata – wszystko to zrobiło swoje i negatywny stereotyp przeobraził się w pozytywny. Latynoski kochanek musiał ustąpić miejsca zimnokrwistym, powściągliwym Szwedom, Norwegom, Duńczykom.

Mads Mikkelsen w serialu Hannibal

 

Czyżby przestało nam zależeć na gorących romansach? Wolimy ustatkowanie, stałe związki, oparcie na ramieniu statecznego mężczyzny? Czy może fantazje i pragnienia to jedno, a życie i tak swoje? Może walka Północy z Południem to tak naprawdę nawet nie kwestia kulturowych trendów, a tego, że nawet masowe pragnienia nie są jednorodne. Jedni preferują wolną miłość, namiętne romanse, inni teoretycznie nudne, ale poukładnae życie. Libido robi swoje, w jednych płynie gorąca krew, w innych zimna. Dobrze też pamiętać, że nie tylko narodowość i geny są decydujące o naszym temperamencie, lecz także środowisko, w którym się wychowaliśmy, jakie jest w nim podejście do ciała, bliskości, otwartość wobec drugiego człowieka. Przede wszystkim jednak nasze potrzeby czy fantazje najwięcej mówią nie o tym, z kim powinniśmy być, ale o nas samych.

Alexander Skarsgård w serialu True Blood

 

Fot. główne: kadr z filmu Desperado

Źródło zdjęć: materiały prasowe