It’s the most wonderful time of the year – To najpiękniejszy czas w roku – śpiewał Andy Williams. Ale patrząc na ciągnące się kilometrami korki i tłum ludzi, którzy z obłędem w oczach szturmują galerie handlowe, ciężko się z nim zgodzić. Święta to czas, kiedy jesteśmy zestresowani, a w dodatku kupujemy i jemy zdecydowanie za dużo. Cierpimy na tym i my, i środowisko. Jaka jest lista świątecznych grzechów głównych? I co zrobić, żeby nawet tradycyjne święta były choć trochę bardziej „eko”?

Większość Polaków nie wyobraża sobie Wigilii bez karpia. Choć ryba ta w większości europejskich państw uznawana jest za niejadalną, w Polsce dorobiła się statusu świątecznego must-have. Mówi się jednak, że o gustach się nie dyskutuje, szczególnie takich, za którymi stoi wielowiekowa tradycja. Czy aby jednak na pewno? Otóż nie. Mało kto wie, że właśnie ta ryba o kontrowersyjnych walorach smakowych zagościła na wigilijnych stołach dopiero w połowie ubiegłego wieku. Dopiero sprytni towarzysze z KC PZPR dostrzegli jego niezwykły potencjał hodowlany i na miejsce szczupaka umieścili go w roli gwiazdy wigilijnego wieczoru. Jednak konia z rzędem temu, komu uda się przekonać rodzinę, żeby zastąpić tą rybę czymś innym. I choć coraz popularniejsze stają się wege wigilie, to są one raczej dodatkiem do rodzinnej kolacji, niż ją zastępują. Większość ciotek i babć zeszłaby przy stole na zawał, gdyby zamiast karpia pojawił się na nim seitan albo panierowane tofu.

Skoro jednak karp być musi, można przynajmniej sprawić, żeby ryba przed nieuchronnym końcem nie cierpiała. Ciężko uwierzyć, ale w XXI wieku wciąż wiele rodzin decyduje się na zakup żywej ryby, która najpierw poddusza się w siatce, by potem przez następne 24 godziny (a czasem i dłużej) okupować wannę, by wreszcie ponieść śmierć pod młotkiem (i to nie za pierwszym jego uderzeniem). W mojej rodzinie krąży historia, jak to dziadek, jako najstarszy mężczyzna w rodzinie, został wyznaczony do roli karpiowego kata. Ponieważ był to człowiek z natury łagodny, wizja krwawej jatki niezbyt mu była w smak. Ale co robić – tradycja rzecz święta. Udał się więc dziadek do łazienki, nie bez trudu wyłowił szamoczącą się rybę z wanny i umieścił na krawędzi umywalki. Raz kozie (a raczej rybie) śmierć – pomyślał, wziął do ręki młotek, zamachnął się, a żeby nie patrzeć na ostatnie chwile biednego stworzenia, w decydującym momencie zamknął oczy. Nagle rozległ się huk, a z rur trysnęła fontanna. Oczom dziadka ukazały się gruzy umywalki i szamocząca się na nich ryba. Kto woli oszczędzić sobie podobnych przygód, a zwierzątku wielogodzinnego cierpienia, lepiej niech kupi karpia już sprawionego. I to nie w supermarkecie, a w hodowli, gdzie ryby są traktowane z należnym im szacunkiem, trzymane w odpowiednio przygotowanym i utrzymywanym stawie i uśmiercane szybko i sprawnie. Warto sobie też odpowiedzieć na pytanie, czy kilo ryby na jednego członka rodziny to nie ciut za dużo?

Większość ciotek i babć zeszłaby przy stole na zawał, gdyby zamiast karpia pojawił się na nim seitan albo panierowane tofu.

Zdrowy rozsądek w kwestii ilości jedzenia zdecydowanie przyda nam się na przedświątecznych zakupach. Każdego roku z niedowierzaniem przecieram oczy widząc ilość kupowanych przez ludzi wędlin, serów i innych specjałów. Rozważam zwykle wówczas trzy opcje: albo stojąca przede mną w kolejce pani, która właśnie kupiła po pół kilo każdej wędliny w ofercie, ma bardzo liczną, kultywującą tradycję corocznych spotkań rodzinę, albo coś mi umknęło, i lada dzień ma wybuchnąć trzecia wojna światowa. A może pani jest tzw. prepersem i przygotowuje się na zagładę nuklearną albo najazd wrogo nastawionych Marsjan, których chce przekupić polędwicą sopocką i pętami kiełbasy lisieckiej? Nerwowo sprawdzam wiadomości w telefonie, upewniam się, że sytuacja polityczna na świecie wymarzona nie jest, ale póki co atak nam nie grozi, ani ze strony Putina, ani, tym bardziej, Marsjan. Więc rodzina, tak, to na pewno to. Ale… zaraz, zaraz… Kolejna klientka składa podobne zamówienie, dwie następne też… Czy tylko nasza rodzina jest jakaś nienormalna, że nie spotyka się przy świątecznym stole w 100 osobowym gronie? Nie. To nie to. Smutna prawda jest taka, że większość zakupionego przed świętami jedzenia zepsuje się i jeszcze przed końcem roku wyląduje w śmietniku. Jest to przykre nie tylko dlatego, że marnujemy pieniądze. Coraz częściej mówi się dziś o tym, że wyprodukowanie mięsa, ale też innej żywności, wiąże się ze zużywaniem ogromnych ilości wody, której na ziemi zaczyna brakować, ale też wysoką emisją szkodliwych substancji do atmosfery. Zanim więc kupimy ilość jedzenia, którą najadłaby się cała rodzina Corleone podczas przyjęcia weselnego, warto zrobić prosty rachunek. I pamiętać, że święta to tylko dwa dni, nie miesiąc.

Zagłada nuklearna może w nadchodzące święta nam nie grozi, ale sceny rozgrywające się w tym czasie w galeriach handlowych przypominają te z amerykańskich filmów katastroficznych. Plączące się pod nogami, rozdarte dzieci, mijający je niczym w biegu z przeszkodami dorośli i ciągnące się w nieskończoność kolejki. Do tego w całym mieście korki, a o miejsce w galerii handlowej trudno niczym o bilety na polski koncert Justina Biebera. Łatwo o załamanie nerwowe. Można więc pójść za radą Sophie z 2 Broke Girls i napełnić kubek po kawie ze Starbucksa wódką, wziąć tabletki na uspokojenie, albo zrobić coś i dla siebie i dla środowiska – zostać w domu. A prezenty, a zakupy? Zamówić przez internet. Będzie taniej, unikniemy dantejskich scen w galeriach, zostawione w garażu auto nie wyemituje spalin do atmosfery i wszyscy będą szczęśliwi. Tak proste, że aż dziw, skąd biorą się w sklepach ci wszyscy ludzie?

Zdrowy rozsądek w kwestii ilości jedzenia zdecydowanie przyda nam się na przedświątecznych zakupach. Każdego roku z niedowierzaniem przecieram oczy widząc ilość kupowanych przez ludzi wędlin, serów i innych specjałów. Rozważam zwykle wówczas trzy opcje: albo stojąca przede mną w kolejce pani, która właśnie kupiła po pół kilo każdej wędliny w ofercie, ma bardzo liczną, kultywującą tradycję corocznych spotkań rodzinę, albo coś mi umknęło, i lada dzień ma wybuchnąć trzecia wojna światowa.

No dobrze, książkę dla brata i skarpetki dla wujka kupimy przez internet, ale co z  choinką? Choinka przecież musi być. Owszem, musi. Ale czy koniecznie cięta? Mało kto zdaje sobie sprawę, że zanim 2,5 metrowe drzewko trafi do naszych domów, musi rosnąć aż 10 lat! Dekada po to, żebyśmy przez dwa, trzy tygodnie cieszyli się świąteczną ozdobą. No dobrze, ale co, sztuczna? Nigdy w życiu! Dlaczego? Po pierwsze, sztuczna choinka, nawet najładniejsza, po kilku latach zamieni się w smutną miotłę o wątpliwych walorach dekoracyjnych. Po drugie, wcale nie jest „eko”, bo jej produkcja wiąże się z powstawaniem wielu szkodliwych związków. Sztuczne choinki powstają najczęściej z polietylenu lub PCV, czyli tworzyw sztucznych, których recykling jest niezwykle trudny, a często też nieopłacalny. Z tego względu większość plastikowych choinek po świętach zapełnia składowiska odpadów. A tam ich rozkład może trwać nawet kilkaset lat. Co więc zrobić? Zrezygnować z choinki zupełnie? Jak Biedroń? Przecież Ciocia Ziuta naśle na nas oddziały szturmowe Ojca Rydzyka! Spokojnie, choinka może być, i tak jak prezydent Słupska udekorował rosnące koło ratusza świerki, tak my możemy znaleźć złoty środek. Wystarczy, że zaopatrzymy się w drzewko w doniczce. W Warszawie w tym roku ruszyła wypożyczalnia choinek. Jak działa? To proste – wybieramy rodzaj choinki: jodła albo świerk, wielkość i gotowe! Możemy zamówić drzewko z dowozem albo odebrać samodzielnie, a potem odwieźć do wypożyczalni. Tam zostanie troskliwie „przezimowane” i, kto wie, może w przyszłym roku znowu trafi do nas? Leniwi mogą też skorzystać z usług aplikacji Uber, która w większych miastach w Polsce dowiezie nam do domu drzewko w doniczce.

Ciągnące się w nieskończoność kolejki... Do tego w całym mieście korki, a o miejsce w galerii handlowej trudno niczym o bilety na polski koncert Justina Biebera. Łatwo o załamanie nerwowe. Można więc pójść za radą Sophie z 2 Broke Girls i napełnić kubek po kawie ze Starbucksa wódkąwziąć tabletki na uspokojeniealbo zrobić coś i dla siebie i dla środowiska – zostać w domu.

Ok, zakupy na święta zrobione, filety z karpia czekają w lodówce, prezenty czekają, choinka stoi. Teraz trzeba już tylko zapakować zdobyte w pocie czoła upominki. W co? Najlepiej w szary papier. Ale jak to, przecież święta mają być na bogato! Owszem, ale szary papier, który nie tylko jest tani, ale też szybko się rozłoży, można pięknie przyozdobić. Na przykład rafią, wstążkami z tkaniny czy ręcznie robionymi dodatkami z suszonych owoców i nasion. W podobny sposób można też zrobić ozdoby na choinkę – przyozdobiona piórkami, suszonymi plastrami pomarańczy i laskami cynamonu będzie prezentować się pięknie i stylowo. W dodatku nikt nie będzie miał takiej samej, czego nie można powiedzieć o plastikowych ozdobach z etykietką „made in China”, zdobiących choinki od Honolulu po Wąbrzeźno.

Święta mogą być najbardziej stresującym okresem w roku. Ale są też, a przynajmniej powinny być, czasem, kiedy jesteśmy lepsi dla innych. Ziemia i środowisko naturalne to dobro wspólne, coś na czym powinno zależeć nam wszystkim. Dlaczego więc, skoro chcemy być mili dla innych, nie zrobić czegoś dla Ziemi? W prosty sposób możemy sprawić, że nasze święta będą choć trochę bardziej eko. I wcale nie trzeba przez to rezygnować z tradycji. Wręcz przeciwnie, dekorując własnoręcznie prezenty czy robiąc naturalne ozdoby na choinkę, poczujemy ducha Świąt zdecydowanie bardziej, niż walcząc o miejsce parkingowe w galerii handlowej. A zatem, niech to będą wesołe, spokojne, eko święta!

1

Fot. kadr z filmu W krzywym zwierciadle: Witaj Święty Mikołaju, źródło: youtube.com