„Belladonna of Sadness”. Zagubiona perła animacji, w której istnienie trudno uwierzyć – bo kto by przypuszczał, że 44 lata temu mógł powstać erotyczny film animowany o zdecydowanie feministycznym wydźwięku? Zachwycający nie tylko artyzmem stylu i animacji, lecz także fabułą? W dodatku – japoński? 

Taka inicjatywa sama w sobie zasługuje na pochwałę. Staje się ona jednak jeszcze bardziej imponująca, gdy wiemy w jakich warunkach powstawała...

1973 rok. Jeden z gorszych okresów w historii filmów animowanych. Disney nie podniósł się jeszcze po śmierci twórcy korporacji w 1966 i studio dopiero przygotowywało się do premiery nowej produkcji, Robin Hooda, krytykowanego później za spadek jakości i wielokrotne wykorzystywanie materiałów z ich poprzednich filmów pełnometrażowych. ZSRR nieodmiennie zachwycało płynnością i wysokim poziomem swoich bajek, co więcej twórcy mogli eksperymentować z formami poważniejszymi, ciesząc się nieco mniej uciążliwą niż w innych mediach cenzurą – niewiele z tego przedostało się jednak za żelazną kurtynę. Na zachodzie Europy triumfy święciły filmy azjatyckie i zza Atlantyku, których licencje były nadzwyczaj tanie, co w dużym stopniu psuło rodzimy przemysł.

W Japonii zaś rynek stawał się coraz trudniejszy, lecz zarazem cały czas powstawały nowe, godne uwagi produkcje. Sławę zyskiwali obecni giganci i nestorzy formy – Isao Takahata i Hayao Miyazaki. Lata 70. to też okres upadku studia Mushi Productions, założonego przez ojca mangi – Osamu Tezukę. Człowiek ten, pragnący za wszelką cenę pobić finansowo rywali  Toei Animation  wymuszał na współpracownikach tworzenie filmów przy nierealistycznie niskim budżecie. Chciał zarabiać na bajkach, by poświęcić się potem artystycznym eksperymentom, czego wyrazem była erotyczna seria Animerama. Dwie pierwsze jej części – A Thousand & One Nights i Cleopatra – spotkały się z raczej chłodnym przyjęciem krytyków, co było powodem opuszczenia studia przez Tezukę w 1970 roku. Od tej pory zmierzało ono prostą drogą ku bankructwu. Łabędzim śpiewem Mushi Productions stała się „Belladonna of Sadness” w reżyserii Eiichiego Yamamoto. Dzieło eksperymentalne, piękne, dzikie i kompletnie nieopłacalne.

1

Belladonna, czyli wilcza jagoda, roślina, której wszystkie części są trujące. Zarazem  piękna kobieta. Kim ona tak naprawdę jest?

Och, Belladonna

Blue transparent skin

(...)

The tender blossom is shy in springtime

Her body is dyed red…

2 belladonna of sadness

Taką oto piosenką wita nas film – nie pozostawiając zarazem wątpliwości, że nasza opowieść nie zakończy się happy endem. „Belladonna of Sadness” jest zainspirowana książką XIX-wiecznego historyka, Julesa Micheleta, zatytułowaną Satanism and Witchcraft”. Stawiała ona tezę, że uprawianie magii w okresie średniowiecznym było wyrazem buntu kobiet przeciwko Kościołowi Katolickiemu i patriarchatowi. Te idee, zdaniem twórców filmu, idealnie współgrały z szybko zmieniającym się krajobrazem obyczajowym lat 70. Rewolucja seksualna, walki o wyzwolenie kobiet, masowe ruchy antywojenne, aktywność polityczna coraz to młodszych ludzi, narkotykowy boom – jak powiedziała jedna z wiedźm Micheleta nothing is impure and nothing unclean”. 

Inną inspirację stanowiła legenda o Joannie d’Arc, której imię przejęła zresztą główna bohaterka. Film stoi jednak w kontrze do legendy, pokazując że ostatecznym celem nie musi być zbawienie, a drogą do niego – czystość, zaś władzę można zdobyć w inny sposób, nawet jeśli kobietę, która po nią sięgnie, i tak ostatecznie czeka klęska i śmierć z ręki opresyjnego społeczeństwa.

Jeanne, nasza bohaterka, podobnie jak swoja historyczna imienniczka, jest dosyć naiwną, francuską chłopką. Film rozpoczyna się sceną jej małżeństwa z Jeanem, młodym mężczyzną z tej samej wsi. W noc poślubną okrutny pan wioski korzysta jednak z prawa pierwszej nocy, co skutkuje jedną z najbardziej przejmujących scen gwałtu w historii kina. Przerażony mąż ucieka, zaś Jeanne po raz pierwszy przekonuje się o tym, że jest sama i może liczyć tylko na siebie. Rano wraca do domu, a jeszcze przed kilkoma minutami żywe barwy filmu i kadry wypełnione fantasmagorycznymi kwiatami przygasają do jednolitej szarości. W starym, brudnym lustrze obserwujemy powolny i bolesny proces obmywania się Jeanne. W pewnym momencie przytłoczona bohaterka osuwa się na podłogę. Majaczy. Pragnie potęgi, za którą, jak przyznaje, odda nawet własną duszę. Nagle pojawia się przed nią mglisty kształt, który przybiera wreszcie delikatnie falliczny zarys.

You're a devil! – krzyczy.

I am… you – słyszy w odpowiedzi od diabła.

3 belladonna of sadness

Zawiera z nim pakt, który w późniejszej scenie skutkuje seksualnym przebudzeniem – Jeanne na nowo odkrywa swoje ciało, dowiadując się, że nie powoduje ono wyłącznie bólu i nie jest tylko wykorzystywanym przez innych narzędziem, a źródłem przyjemności, która płynie od niej samej. Zaczyna planować zemstę na baronie. Powoli zdobywa coraz mocniejszą pozycję w swojej społeczności i odkrywa w sobie instynkt przywódcy. Wydaje się, że zaprowadza spokój, gdziekolwiek idzie. Gdy mężczyźni udają się na kolejną wojnę, praktycznie przejmuje kontrolę nad wioską, co obrazuje jej płaszcz, tak podobny do strojów możnych, lecz w przeciwieństwie do ich przygaszonych szarości i brudnych czerwieni  intensywnie zielony, jak Natura, której Jeanne się słucha. Staje się jednak zbyt potężna, co antagonizuje baronessę. Doprowadza ona do wygnania Jeanne, która znowu zawodzi Jean, zamykający przed dziewczyną drzwi swojej chaty. Skrzywdzona kobieta znajduje się zupełnie sama na pustkowiu. Ponownie znów widzi diabła, tym razem ogromnego tak, jak wielka jest jej wściekłość. Staje się wiedźmą. Nie rezygnuje z pomocy wieśniakom, tym razem jednak podburza ich przeciwko feudałom. Rośnie w siłę, w trakcie gdy mężczyźni stają się coraz słabsi. Zaprowadza rządy opierające się na przyjemności… i wolnej miłości. Przyroda rozkwita, zaś ludzie i zwierzęta oddają się orgiom i wydaje się, że nic nie może powstrzymać siły Jeanne. W końcu jednak pokonuje ją przemoc. Schwytana przez barona, przerażonego jej mocą, odmawia jednak współrządzenia:

You'll have the highest ranking of all nobles! What else can I offer you?

Nothing, I don’t need any of that.

What on earth do you want?

Everything.

What?

Everything in the world, the whole world.

Szlachta, przerażona ambicją znacznie wykraczającą poza XIV-wieczną wyobraźnię, decyduje, by spalić Jeanne na stosie. Film kończy się ujęciem obrazu Wolność wiodąca lud na barykady” Eugene Delacroix wraz z podpisem …at the head of the Bastille stood the women”, co sugeruje, że Jeanne odrodziła się jako Marianna. Słyszymy powoli cichnące takty piosenki, tej samej, którą film nas witał. Tak kończy się historia Jeanne – lecz bynajmniej nie nasze rozważania.

The flowers are playing tricks, we can see our fate is about to change.

5 belladonna of sadness

„Belladonna of Sadness” stanowi kamień milowy nie tylko w kwestii podejścia do kobiecej seksualności, lecz także (a może nawet przede wszystkim) animacji. Szata graficzna po prostu zachwyca. Widzimy w niej duży wpływ Art Nouveau – bez cienia przesady można powiedzieć, że tak wyglądałyby dzieła Klimta malowane akwarelami czy animowane witraże Harry’ego Clarke’a. Sama Jeanne łączy w sobie zmysłowość Barbarelli z delikatnymi, lecz nadzwyczaj kunsztownymi liniami zainspirowanymi A. Beardsleyem. Reszta postaci, choć rysowana już z mniejszą starannością, wciąż posiada swój unikalny charakter. Wysokie, mroczne, nieludzkie wręcz postacie możnych, z których głów wyrastają dziwaczne kości instynktownie budzą nasz niepokój. Inaczej sprawa ma się z krągłymi, krzepkimi i drobniejszymi od reszty bohaterów filmu wieśniakami rodem z bajek.

Film stanowi też przykład jednego z najkreatywniejszych podejść do tworzenia niskobudżetowej animacji. Paradoksalnie, o unikalnym charakterze „Belladonna of Sadness”, filmu przecież, przesądza statyczność. Przez większość czasu obserwujemy zmieniające się, nieruchome plansze z narracją z offu. Często są one nadzwyczaj długie, na wzór tradycyjnych, japońskich emakimono – liczących nawet do 12 metrów zwojów, które czytane od prawej do lewej, tworzą kompletne historie. Innym razem przypominają kakemono – wertykalnych zwoje, które w przeciwieństwie do emakimono nie stanowią medium do opowiadania historii, lecz służą jako dekoracje. Niekiedy w kadrze widzimy tylko oczy, zabieg mający na celu oszczędność pieniędzy, który jednak przyczynił się do zwiększenia emocjonalnego przekazu całości. Miejscami dostajemy jednak szansę, by obserwować pełnoprawną animację. W skali całego filmu nie jest to zapewne więcej niż 30 minut, jednakże poziomem nie odstaje zbytnio od współczesnych produkcji i szczerze zachwyca. Ruch jest cudownie dynamiczny, pełen detali i dobrze osadzony fabularnie – widzimy go bowiem w trakcie najważniejszych scen filmu. „Belladonna of Sadness” zachowała też miejsce na stylistyczne szaleństwo: jak bowiem inaczej określić 4-minutową sekwencję pożerania średniowiecznego świata przez Czarną Plagę wraz z przejmującymi obrazami rozpadających się gotyckich katedr, by w przeciągu sekund przejść do wizualnej orgii starającej się rozmachem przebić samego Vince’a Collinsa? Co więcej, w cudowny, choć trudny do zrozumienia sposób, film nie rozpada się przez to na cykl niepowiązanych ze sobą sekwencji. Ta cała, przytłaczająca niekiedy, dziwność w toku seansu nie daje uczucia losowości, chaosu, a przypomina nam jednak niezbicie, że tego typu szaleństwo było jednak domeną narkotycznych lat 70.

Przy całej rewolucyjności filmu i bez cienia wątpliwości dobrych zamiarach jego twórców, nie da się jednak ukryć, że nie do końca mu po drodze ze współczesnymi ideami feministycznymi. Należy zaznaczyć jednak, że ogólny przekaz jak najbardziej wciąż warto chwalić, lecz diabeł niestety tkwi w szczegółach. Dzisiaj nadzwyczaj istotne są hasła akceptacji różnych typów budowy, siostrzeństwa i sekspozytywności, w tym afirmacji naszych cipek. Nie da się zaś ukryć, że symbolika falliczna gra bardzo dużą rolę w „Belladonnie”. Bez penisa Jeanne nie może osiągnąć spełnienia, nawet jeśli pod koniec możemy ujrzeć —  po raz pierwszy w filmie, co niestety miało związek z cenzurą – kwiatowe, bardzo sugestywne waginy. Penis stanowi tu jednak symbol władzy, przez co można debatować na ile autorzy sugerują, że jest on niezbędny czy może pokazują taki sposób myślenia jako w pewnym sensie typowy i naturalny dla kobiety wychowanej w głęboko patriarchalnym społeczeństwie. Własna seksualność budzi w niej przerażenie, przynajmniej do momentu, gdy po wygnaniu z wioski zjednoczyła się z naturą. Brakuje tu też wspólnoty kobiet. Baronessa i nasza wiedźma są przedstawione jako zdecydowanie potężniejsze i bardziej złożone od każdego męskiego bohatera, lecz głównym motorem napędzającym ich relację jest nienawiść i strach. Może dlatego rewolucja Jeanne była skazana na porażkę? Zakończenie filmu sugeruje, że prawdziwa zmiana może nastąpić tylko po zmieceniu wszelkich fundamentów starego świata.

6 belladonna of sadness

Problematyczna jest też tu kwestia male gaze. Nasza protagonistka, klasycznie piękna, idealna wręcz kobieta większość czasu spędza w końcu w różnego stopniu negliżu. Jej ciało bez cienia wątpliwości jest eksponowane – nie odczuwam tego jednak jako czystego schlebiania męskiemu oku. Jeanne podlega bowiem różnym deformacjom i tak naprawdę niewiele jest scen, w których następuje klasyczna i erotyczna ekspozycja jej ciała. Jej nagości często brakuje seksualizacji, szczególnie w ciężkich fabularnie momentach gwałtu czy ucieczki na pustkowie. Film, gdy jest już erotyczny, stawia w większym stopniu na subtelność zarówno obrazu i narracji, bądź jego całkowite odrealnienie – ciężko jest traktować pornograficznie długą scenę, w której m.in. penis przemienia się w żyrafę, członki tworzą ornamenty, a z wagin kobiet wydostają baśniowe stwory. 

„Belladonna of Sadness” jest filmem niepozbawionym wad, lecz przede wszystkim stanowi produkcję wyjątkową, która odwagą swojej wizji i brawurowym wykonaniem nie ma sobie równych mimo 44 lat od premiery. Zdecydowanie nie nadaje się dla wszystkich, lecz bardzo łatwo odszukać w niej piękno, odwagę i cóż, poezję. Nagradza wysiłek widzów. I niestety – wciąż nie ma żadnego godnego następcy. 

Fot. kadry z animacji, materiały prasowe