Kiedy stajemy się dorośli? Czy w ogóle? Może tylko udajemy dorosłych, przedkładamy obowiązki nad przyjemności, choć wcale nie chcemy dorosnąć?

Marzymy, żeby być dorosłymi, mieć wolność, być na swoim, decydować o kwiatach w wazonie, rozbijać się po kuchni garnkami, w których gotujemy tylko to, na co mamy ochotę. Tylko czy to dorosłość, czy raczej wolność, niezależność? Nie musimy słuchać narzekań rodziców, ale dzwonimy do nich z problemami: szwankującą w łazience rurą, bólem zęba lub debetem na koncie. Bo boimy się dorosnąć, zestarzeć, być jak rodzice. Więc może tylko dorosłych udajemy? W Stanach ukuto na to określenie adulting. Ma on oznaczać zachowywanie się jak osoba dorosła, angażowanie w odpowiedzialne czy nudne zadania nie z przekonania, a dlatego, że wydaje się, że tak trzeba, że tak postępują dorośli, których naśladujemy, tworząc wokół siebie otoczkę dorosłości, ale sfery niewidoczne dla otoczenia traktując dość swobodnie. 

4

 Fot. unsplash.com

Więc w zlewie brudne naczynia zalegają dotąd, aż zabraknie czystych. O rachunku za prąd przypominamy sobie, kiedy go odetną. Nie chodzimy do lekarza, nie myślimy o składkach na ubezpieczenie emerytalne, żyjemy tu i teraz, uprawiamy przypadkowy seks i kolejny raz zamawiamy niezdrowe jedzenie. W świetle tego dorosłość jawi się jako nudna i żmudna, związana z obowiązkami, a my przecież chcemy samych przyjemności. Dorośli powinni mieć przecież czyste mieszkanie wyposażone we wszystkie sprzęty potrzebne perfekcyjnej pani domu, bo panu domu wciąż więcej się wybacza i jemu wystarczą czyste buty.

A może dorosłość przychodzi z wiekiem? Między 20. a 30. rokiem życia najwięcej się dzieje, a potem u większości następuje przecież jakieś wyciszenie, pojawia się poczucie bycia ukształtowanym, większa samoświadomość i potrzeba stabilizacji. Miejsce przypadkowego seksu zajmuje związek, skupiamy się na karierze, rodzinie. Tylko czy to oznaka dorosłości, czy decyzja, że wyrzekamy się tego czy tamtego w imię uczuć i większych dochodów?

Potwierdzeniem tego, że dorosnąć nie chcemy, że ją tylko udajemy i mamy syndrom Piotrusia Pana, może być to, że coraz później formalizujemy nasze związki, coraz później decydujemy się na dzieci. Pierwsze dziecko koło trzydziestki to już norma. Bo właśnie posiadanie dziecka, kogoś zależnego od nas, wydaje się wielu krokiem do dorosłości lub powodem podjęcia decyzji, że trzeba się ogarnąć, spoważnieć, być przykładem, płacić rachunki na czas.

A może jednak potrzeba stabilizacji, choć coraz później, to jednak przychodzi dość naturalnie? Z wiekiem potrzebujemy jakiegoś oparcia, mieszkania na kredyt, wykupionego miejsca parkingowego i partnera na stałe? Kiedy szalona młodość daje o sobie znać, zmieniamy tryb życia na slow, jedzenie na zdrowsze i zaczynamy uprawiać sport? Ani się obejrzymy, a mamy rozpisane wizyty do lekarza na najbliższe pół roku, na balkonie warzywnik, a w kuchni najnowszy thermomix. I okazuje się, że jesteśmy dorośli. Kiedy to się stało? Jak to zatrzymać? Czyżby to udawanie, aż tak weszło nam w krew?

6

Fot. stockphotos.io